Teściowa chce się wprowadzić! Moja rodzina na krawędzi – co robić?

– Nie, nie zgadzam się! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, oparta o blat, a naprzeciwko mnie mój mąż, Tomek, z miną pełną rezygnacji. – Aniu, ona nie ma dokąd pójść. To moja mama! – odpowiedział cicho, jakby próbował mnie przekonać, że to najprostsza rzecz na świecie.

W tej chwili świat mi się zawalił. Moja teściowa, pani Halina, od lat była obecna w naszym życiu – czasem za bardzo. Zawsze miała swoje zdanie na każdy temat: od wychowania dzieci po to, jak powinnam gotować rosół. Ale teraz sytuacja była poważniejsza. Po śmierci teścia została sama w dużym mieszkaniu na Pradze, ale nagle okazało się, że właściciel kamienicy chce sprzedać budynek. Halina nie miała oszczędności, a emerytura ledwo starczała jej na leki i rachunki. Tomek był jedynakiem – więc wszystko spadło na nas.

– Aniu, proszę cię… – Tomek podszedł bliżej. – To tylko na jakiś czas. Może znajdziemy jej coś tańszego…

– A jeśli nie znajdziemy? – przerwałam mu ostro. – Wiesz, jak to będzie wyglądało? Ona tu zamieszka i już nigdy nie wyjdzie! Znasz ją!

Wiedziałam, że jestem okrutna. Ale byłam też przerażona. Nasze mieszkanie na Ursynowie miało trzy pokoje: jeden dla nas, jeden dla dzieci i mały gabinet, który był moją oazą spokoju. Gdzie niby miała spać Halina? W salonie? W moim gabinecie?

Wieczorem siedziałam sama przy stole i patrzyłam na zdjęcia dzieci – Zosi i Michała – uśmiechniętych, beztroskich. Czy ich dzieciństwo też miało się zmienić przez tę decyzję? Przypomniałam sobie własne dzieciństwo w ciasnym mieszkaniu z babcią, która wiecznie narzekała i wtrącała się we wszystko. Obiecałam sobie wtedy, że moje dzieci będą miały dom pełen ciepła i swobody.

Następnego dnia Halina przyszła z walizką i spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem pełnym wyrzutu.

– Aniu, ja wiem, że to nie jest łatwe… Ale naprawdę nie mam wyjścia.

Nie odpowiedziałam. Pomogłam jej rozpakować rzeczy w moim gabinecie. Każda książka, każdy notes, który musiałam schować do kartonu, bolał mnie jak cios.

Pierwsze dni były koszmarem. Halina wstawała o szóstej rano i zaczynała sprzątać cały dom – przesuwała meble, myła okna (w styczniu!), komentowała moje gotowanie („Za mało soli, Aniu!”), a dzieciom zabraniała jeść słodycze („Bo potem będą miały próchnicę!”). Tomek wracał późno z pracy i udawał, że nic się nie dzieje.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny z Zosią:
– Mama nie pozwala mi oglądać bajek po kolacji…
– Bo mama chce dla ciebie dobrze – odpowiedziała Halina. – Ale babcia wie lepiej.

Poczułam wściekłość. To już nie była tylko kwestia niewygody – ona podważała moje decyzje jako matki! Wybiegłam z kuchni i powiedziałam ostrym tonem:
– Halino, proszę cię… To ja decyduję o wychowaniu moich dzieci!

Halina spojrzała na mnie zaskoczona.
– Ja tylko chciałam pomóc…

Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Dzieci zaczęły się skarżyć, że babcia jest „wszędzie”, a ja coraz częściej płakałam po nocach. Tomek próbował rozmawiać z matką, ale ona tylko wzdychała:
– Synku, ja już jestem stara… Nikomu nie jestem potrzebna…

Czułam się winna. Wiedziałam, że Halina nie jest złym człowiekiem – po prostu nie umiała inaczej. Ale ja też miałam prawo do własnego życia! Zaczęłam szukać rozwiązań: mieszkania socjalne, domy opieki (na samą myśl miałam wyrzuty sumienia), nawet pytałam znajomych o tanie pokoje do wynajęcia.

Pewnej nocy usłyszałam płacz Haliny za ścianą. Weszłam do gabinetu – teraz jej pokoju – i zobaczyłam ją skuloną na łóżku.
– Przepraszam… Ja wiem, że wam przeszkadzam… Ale boję się być sama…

Usiadłam obok niej i pierwszy raz od dawna poczułam współczucie zamiast złości.
– Halino… Ja też się boję. Boję się stracić rodzinę przez to wszystko.

Objęłyśmy się i obie płakałyśmy długo. Następnego dnia postanowiłyśmy ustalić zasady: Halina miała swój pokój i czas dla siebie; ja miałam prawo do mojego gabinetu przez dwie godziny dziennie; dzieci mogły spędzać czas z babcią tylko wtedy, gdy tego chciały.

Nie było idealnie. Czasem kłóciłyśmy się o drobiazgi: kto gotuje obiad, kto sprząta łazienkę. Ale zaczęłyśmy rozmawiać – naprawdę rozmawiać – o naszych lękach i potrzebach. Tomek w końcu stanął po mojej stronie i razem szukaliśmy dla Haliny nowego mieszkania.

Po trzech miesiącach znalazła małą kawalerkę niedaleko nas. Pomogliśmy jej się przeprowadzić. Dzieci odwiedzały ją w weekendy, a ja odzyskałam swój gabinet i spokój ducha.

Czasem myślę: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można pogodzić miłość do rodziny z potrzebą własnej przestrzeni? A wy – co byście zrobili na moim miejscu?