Teściowa przyniosła nam wiadro przejrzałych pomidorów. Nasz syn dostał coś zupełnie innego…
— Znowu te pomidory! — syknęłam pod nosem, kiedy zobaczyłam moją teściową, panią Halinę, stojącą w progu z wiadrem pełnym czerwonych, miękkich kul. W jej oczach czaiła się ta sama mieszanka wyższości i troski, którą znałam od lat.
— Zosia, przyniosłam wam trochę z ogrodu. Szkoda, żeby się zmarnowały — powiedziała, wchodząc bez zaproszenia do kuchni. Mój mąż, Tomek, spojrzał na mnie z rezygnacją. Wiedziałam, że nie powie ani słowa. Zawsze milczał, gdy jego matka wkraczała do naszego życia z butami.
— Dziękujemy, mamo — wymamrotał i odwrócił się do syna, Antosia, który właśnie układał klocki na dywanie.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Przejrzałe pomidory… Znowu będę musiała wymyślić, co z nimi zrobić. Przecież nie wyrzucę — Halina i tak by się dowiedziała. Ona zawsze wszystko wie. Ale to nie o pomidory tu chodziło. To był kolejny pretekst, by pokazać mi, że nie radzę sobie jako gospodyni, matka i żona.
— Antośku, babcia ma dla ciebie niespodziankę — powiedziała Halina słodkim głosem i wyciągnęła zza pleców mały pakunek. Syn podbiegł z uśmiechem.
— Co to? — zapytał z błyskiem w oku.
— Czekoladowy baton! — triumfalnie wręczyła mu słodycz.
Poczułam ukłucie zazdrości i złości. Przecież prosiłam ją tyle razy, żeby nie dawała mu słodyczy przed obiadem! Ale ona zawsze wiedziała lepiej.
— Mamo, mówiłam przecież…
— Oj tam, Zosiu! Dziecko musi mieć trochę radości w życiu. Ty zawsze taka zasadnicza! — przerwała mi ostro.
Tomek spuścił wzrok. Antoś już rozpakowywał batona i oblizywał palce.
Wzięłam wiadro pomidorów i postawiłam je na blacie. Były miękkie, niektóre popękane. Czułam narastającą frustrację. Pracuję na pół etatu w bibliotece, ledwo ogarniam dom i dziecko, a ona przychodzi i daje mi kolejne zadanie — przerób te pomidory, bo szkoda wyrzucić!
Wieczorem siedziałam przy stole i patrzyłam na czerwone owoce. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może zrobić przecier? Leczo? Sos?” Ale czułam się jak niewolnica cudzych oczekiwań. Tomek siedział w salonie i udawał, że czyta gazetę.
— Tomek, czy ty nie widzisz, co się dzieje? Twoja mama traktuje mnie jak dziecko! — wybuchłam w końcu.
— Daj spokój, Zosia… Ona chce dobrze. Po prostu taka jest — odpowiedział bez przekonania.
— A ja? Ja też jestem! I mam już dość tego wiecznego udowadniania jej, że potrafię prowadzić dom!
Cisza. Tylko zegar tykał na ścianie.
Następnego dnia rano Antoś obudził się z bólem brzucha. Płakał i trzymał się za brzuch.
— Mamo, boli mnie…
Zerwałam się z łóżka. Tomek był już w pracy. Zadzwoniłam do niego spanikowana.
— To pewnie ten baton — powiedziałam przez łzy.
— Nie przesadzaj… Może coś innego zjadł?
Ale ja wiedziałam swoje. Po południu zadzwoniła Halina.
— Jak tam mój wnuczek?
— Ma biegunkę i boli go brzuch — odpowiedziałam chłodno.
— Ojej… Ale to na pewno nie od batona! Może te twoje warzywa? Może coś źle umyłaś?
Zacisnęłam pięści. Zawsze znajdzie sposób, żeby mnie obwinić.
Wieczorem usiadłam przy stole z Tomkiem.
— Musimy ustalić granice — powiedziałam stanowczo. — Nie chcę już więcej takich sytuacji.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— To moja matka… Nie chcę jej ranić.
— A mnie możesz?
Milczenie było odpowiedzią.
Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z Haliną. Prosiłam ją o szacunek dla moich zasad wychowawczych. Ona kiwała głową, ale widziałam w jej oczach pobłażliwość.
W końcu postanowiłam działać inaczej. Zaprosiłam ją na wspólne gotowanie z tych nieszczęsnych pomidorów. Chciałam pokazać jej, że potrafię być gospodynią na własnych warunkach.
— Zrobimy razem leczo — zaproponowałam z uśmiechem.
Patrzyła na mnie podejrzliwie, ale zgodziła się.
Podczas krojenia warzyw zaczęłyśmy rozmawiać o jej młodości, o tym jak sama wychowywała Tomka. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie tylko wymagającą teściową, ale też kobietę pełną lęków i niespełnionych marzeń.
— Bałam się zawsze, że Tomek będzie miał ciężko… Chciałam mu ułatwić życie — powiedziała cicho.
— Ja też chcę dla niego dobrze… Ale muszę mieć przestrzeń na własne błędy — odpowiedziałam równie cicho.
Nie rozwiązało to wszystkich problemów. Halina nadal czasem przynosi przejrzałe warzywa i słodycze dla Antosia. Ale zaczęłyśmy rozmawiać — naprawdę rozmawiać. Tomek powoli uczy się stawiać granice między nami a swoją matką.
Czasem patrzę na to wiadro pomidorów i myślę: ile rodzinnych konfliktów można by uniknąć, gdybyśmy potrafili mówić o swoich uczuciach zamiast je tłumić? Czy naprawdę tak trudno jest być jednocześnie córką, żoną i matką — i nie zwariować?