To ja byłam katalizatorem rozwodu moich rodziców – czy mogłam postąpić inaczej?

— Weronika, nie mieszaj się w to! — krzyknęła mama, a jej głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Bródnie. Stałam w progu kuchni, zaciśnięte pięści i łzy w oczach. Tata, jak zwykle, milczał, patrząc gdzieś w bok, jakby chciał zniknąć. Miałam siedemnaście lat i czułam się jak sędzia na własnym procesie.

— Ale wy się tylko kłócicie! — wybuchłam. — Nie mogę już tego słuchać! Każdego dnia wracam do domu i boję się, co zastanę. Czy nie możecie po prostu przestać?

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. — To nie twoja sprawa, Weronika. Jesteś dzieckiem.

— Nie jestem już dzieckiem! — wrzasnęłam. — Mam dość udawania, że wszystko jest w porządku!

Tata w końcu się odezwał, cicho, prawie szeptem: — Może Weronika ma rację…

To był ten moment. Chwila, która zmieniła wszystko. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że te słowa będą mi się śniły po nocach przez kolejne lata.

Od kiedy pamiętam, moi rodzice byli jak ogień i woda. Mama – temperamentna, głośna, zawsze miała ostatnie słowo. Tata – zamknięty w sobie, wiecznie zmęczony po pracy na budowie. Kiedy byłam mała, ich kłótnie wydawały mi się czymś normalnym. Ale im byłam starsza, tym bardziej czułam, jak bardzo mnie to niszczy.

W liceum zaczęłam unikać domu. Zostawałam po lekcjach w bibliotece albo szwendałam się z Olą po Galerii Wileńskiej. Czasem nawet nocowałam u niej pod pretekstem nauki do matury. Ola wiedziała wszystko. — Może powinnaś z nimi pogadać? — pytała. — Może trzeba im powiedzieć, jak bardzo cię to boli?

Zebrałam się na odwagę tamtego wieczoru. Myślałam, że jeśli powiem prawdę, coś się zmieni. Że może przestaną się kłócić dla mnie. Ale stało się inaczej.

Po tej rozmowie mama zaczęła spać na kanapie w salonie. Tata coraz częściej wracał późno z pracy albo zostawał u kolegi. W domu panowała cisza – taka ciężka, że aż bolały uszy.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam mamę płaczącą przy kuchennym stole. Obok leżała koperta z napisem „Do Weroniki”.

— Co się stało? — zapytałam drżącym głosem.

Mama otarła łzy i spojrzała na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.

— Twój tata wyprowadził się do swojej matki — powiedziała cicho. — Chciałabym ci powiedzieć, że to dla naszego dobra… Ale sama już nie wiem.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez kilka dni chodziłam jak zombie. W szkole wszyscy pytali, co się stało, ale nie miałam siły odpowiadać.

Tata zadzwonił dopiero po tygodniu.

— Weronika… Przepraszam cię za wszystko. Chciałem dobrze…

Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Zamiast tego wybuchłam płaczem i rozłączyłam się.

Przez następne miesiące żyliśmy z mamą obok siebie jak współlokatorki. Ona zamknęła się w sobie, ja uciekałam w naukę i pracę dorywczą w kawiarni na Pradze. Czułam się winna za wszystko – za ich rozwód, za maminy smutek, za to, że tata coraz rzadziej dzwonił.

Na studiach próbowałam zacząć od nowa. Wyprowadziłam się do akademika na Ochocie i udawałam przed znajomymi, że wszystko jest okej. Ale wystarczyło jedno pytanie: „A co u twoich rodziców?”, żeby cała fasada runęła.

Najgorsze były święta. Wigilia podzielona na dwa domy – najpierw barszcz u mamy, potem karp u taty i babci na Bielanach. Każdy udawał, że jest dobrze, ale czułam ten chłód między nami.

Czasem zastanawiam się, czy gdybym wtedy milczała, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może rodzice by się pogodzili? Może przestaliby się kłócić? A może po prostu żyliśmy w iluzji szczęśliwej rodziny?

Ostatnio spotkałam tatę na spacerze w Parku Bródnowskim. Siedzieliśmy razem na ławce i patrzyliśmy na dzieci bawiące się na placu zabaw.

— Wiesz… — zaczął niepewnie — czasem myślę, że gdybyśmy wtedy byli mądrzejsi…

— Ja też — odpowiedziałam cicho.

Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie tamten wieczór. Ale wiem jedno: czasem jedno zdanie może zmienić całe życie.

Czy naprawdę miałam prawo decydować o losie mojej rodziny? A może to oni powinni byli zawalczyć o nas bardziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?