Zaprosiłam byłą synową do domu — teraz mój syn jest mi obcy. Czy naprawdę można stracić własne dziecko przez dobroć?
— Mamo, jak mogłaś to zrobić? — głos Michała drżał, a jego oczy płonęły gniewem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Stał w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści i sztywna sylwetka zdradzały, że ledwo panuje nad sobą.
Właśnie wtedy, w ten szary, listopadowy wieczór, zrozumiałam, że jedna decyzja może przekreślić lata miłości i poświęcenia. A przecież chciałam tylko pomóc.
Od zawsze byłam sama. Michał był moim jedynym dzieckiem, moim światem. Jego ojciec odszedł, zanim zdążyłam się przyzwyczaić do nowej roli matki. Pracowałam na dwa etaty — rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam w biurach. Wszystko po to, by Michałowi niczego nie brakowało. Był cichy, zamknięty w sobie, ale zawsze wracał do domu. Byliśmy drużyną.
Kiedy poznał Agnieszkę, rozkwitł. Widziałam, jak się zmienia — zaczął się uśmiechać, opowiadać o swoich planach. Pobrali się młodo, może za młodo. Szybko pojawiły się zgrzyty: ona chciała więcej od życia, on bał się ryzyka. Po pięciu latach rozwiedli się bez większych scen, ale coś w nim zgasło. Przestał przychodzić na obiady, rzadziej dzwonił.
Agnieszka została sama z małym Jasiem. Widziałam ją czasem na placu zabaw — zmęczoną, z podkrążonymi oczami. Pewnego dnia podeszła do mnie i powiedziała cicho:
— Pani Zosiu, czy mogę czasem przyjść z Jasiem? On tak tęskni za babcią…
Nie umiałam odmówić. Przecież Jaś to mój wnuk. A Agnieszka… była dla mnie jak córka, której nigdy nie miałam. Zaczęłyśmy spotykać się regularnie. Przynosiła ciasto, opowiadała o pracy w sklepie i o tym, jak trudno jej samej. Ja słuchałam i czułam, że znów mam rodzinę.
Michał dowiedział się przypadkiem. Przyszedł bez zapowiedzi i zastał nas przy stole: ja, Agnieszka i Jaś układaliśmy puzzle. Zamarł w drzwiach.
— Co ona tu robi? — zapytał lodowatym tonem.
— Michał…
— To już nie wystarczyło ci rozwalić mi życia? Teraz jeszcze musisz ją tu sprowadzać?
Agnieszka wybiegła z płaczem. Jaś zaczął płakać. Michał trzasnął drzwiami i wyszedł.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Michał przestał odbierać telefony. Przysyłał tylko krótkie SMS-y: „Nie mam czasu”, „Jestem zajęty”. Próbowałam tłumaczyć:
— Synku, Jaś jest twoim dzieckiem. Agnieszka nie ma nikogo…
— To już nie moja sprawa — odpowiadał chłodno.
Przestałam spać po nocach. Wpatrywałam się w telefon, czekając na wiadomość od niego. Czułam się rozdarta: z jednej strony Jaś i Agnieszka, którzy potrzebowali wsparcia; z drugiej — mój własny syn, który oddalał się coraz bardziej.
Pewnego dnia Agnieszka przyszła zapłakana.
— Pani Zosiu, Michał powiedział Jasiowi, że nie chce go widzieć…
Serce mi pękło. Próbowałam rozmawiać z Michałem:
— Synku, nie możesz tak…
— Mamo, przestań! Ty zawsze stoisz po stronie innych! Nigdy po mojej!
— Ale ja tylko chcę dobrze…
— Dla kogo? Dla siebie? Dla niej? Nigdy dla mnie!
Zrozumiałam wtedy coś strasznego: przez całe życie starałam się być dobrą matką, ale może nigdy nie byłam po prostu „za nim”. Może zawsze chciałam wszystkich pogodzić, zamiast stanąć po jednej stronie.
W święta siedziałam sama przy stole. Agnieszka nie przyszła — bała się reakcji Michała. On nie odezwał się ani słowem. Tylko Jaś zadzwonił:
— Babciu, kiedy znów przyjdziemy?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Czas mijał powoli. Próbowałam żyć normalnie: zakupy w Biedronce, rozmowy z sąsiadką na klatce schodowej, seriale wieczorami. Ale wszystko było inne — puste.
Któregoś dnia spotkałam Michała na ulicy. Minął mnie bez słowa.
Zatrzymałam się i krzyknęłam za nim:
— Synku! Proszę…
Odwrócił się powoli.
— Już nie jestem twoim synem — powiedział cicho i odszedł.
Stałam tam długo, aż zaczęło padać.
Teraz siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się: czy można stracić własne dziecko przez dobroć? Czy naprawdę bycie dobrym dla wszystkich oznacza bycie złym dla najbliższych?
Może powinnam była wybrać stronę syna? Może wtedy nie byłby mi dziś obcy?
Czy naprawdę można stracić własne dziecko przez dobroć? Czy ktoś z was też musiał wybierać między sercem a rodziną?