„Zarabiam więcej, więc nie muszę nic robić” – jak pieniądze zniszczyły moje małżeństwo
– „Nie rozumiesz? Zarabiam więcej, więc nie muszę nic robić!” – Pawła głos odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy zlewie, w rękach miałam mokrą szklankę, a w oczach łzy. To był kolejny wieczór, kiedy wrócił późno z pracy, rzucił teczkę na stół i usiadł przed telewizorem, zostawiając mnie z obiadem, dziećmi i stertą prania.
Jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się razem z byle czego. Pamiętam, jak wprowadzaliśmy się do tego mieszkania na warszawskim Ursynowie – mieliśmy tylko dmuchany materac i dwa kubki. Paweł wtedy mówił: „Będziemy mieć wszystko, zobaczysz!” I rzeczywiście – po latach awansów i nadgodzin Paweł zarabiał świetnie jako menedżer w dużej firmie IT. Ja pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego. Zawsze powtarzałam, że kocham swoją pracę, choć nie przynosi kokosów.
Z czasem jednak coś się zmieniło. Paweł coraz częściej podkreślał, ile zarabia. Zaczął mówić o sobie jak o jedynym żywicielu rodziny. „Gdyby nie ja, nie mielibyśmy tego mieszkania ani samochodu!” – powtarzał przy każdej okazji. Ja milczałam, bo nie chciałam kłótni przy dzieciach.
Najgorsze przyszło po narodzinach naszej drugiej córki, Zosi. Byłam wtedy na urlopie macierzyńskim i wszystko spadło na mnie: opieka nad dziećmi, dom, zakupy, gotowanie. Paweł wracał późno, zmęczony, i oczekiwał ciszy oraz obiadu podanego pod nos. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, słyszałam tylko: „Nie przesadzaj, przecież siedzisz w domu! Ja haruję na was wszystkich!”
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę:
– Paweł, czuję się jak służąca. Nie pamiętam, kiedy ostatnio usiedliśmy razem do kolacji albo poszliśmy na spacer.
– Przesadzasz. Każda kobieta by chciała mieć takie życie jak ty! – prychnął.
– Ale ja nie chcę być tylko gospodynią! Chcę być twoją żoną, partnerką!
– To znajdź sobie lepiej płatną pracę – rzucił i wyszedł z kuchni.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Zosia płakała w nocy, starszy syn Kuba miał problemy w szkole. A ja? Ja byłam sama ze wszystkim.
Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z pracy. Okazało się, że nie jestem wyjątkiem. „Mój mąż też uważa, że skoro przynosi pieniądze, to reszta to moja sprawa” – powiedziała Ania. „To chyba jakaś polska tradycja…” – dodała Magda.
W weekend zebrałam się na rozmowę z Pawłem. Dzieci były u babci.
– Paweł, musimy pogadać. Tak dalej być nie może.
– O co ci chodzi? Przecież masz wszystko!
– Nie mam ciebie. Nie mam wsparcia. Czuję się niewidzialna.
– Przesadzasz – powtórzył znów ten sam wyuczony refren.
– To może przez tydzień zamienimy się rolami? Ty zajmiesz się domem i dziećmi, a ja pójdę do pracy na cały dzień.
Paweł spojrzał na mnie jak na wariatkę:
– Ja? Przecież ja nie umiem gotować ani ogarniać dzieci! Poza tym… to twoja rola.
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam prosić o pomoc. Robiłam wszystko mechanicznie, bez słowa skargi. Wieczorami płakałam do poduszki. Zaczęłam myśleć o rozwodzie.
Któregoś dnia Kuba wrócił ze szkoły smutny:
– Mamo, dlaczego tata nigdy ze mną nie gra w piłkę?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Paweł był coraz bardziej nieobecny – fizycznie i emocjonalnie.
Zaczęłam szukać wsparcia w internecie. Trafiłam na forum dla kobiet w podobnej sytuacji. Jedna z nich napisała: „Nie pozwól sobie wmówić, że jesteś mniej warta tylko dlatego, że zarabiasz mniej!” Te słowa dały mi siłę.
Postanowiłam zawalczyć o siebie. Zapisałam się na kurs online dla nauczycieli kreatywnych – chciałam spróbować dorabiać korepetycjami przez internet. Zaczęłam też wychodzić z dziećmi do parku bez Pawła – przestałam czekać aż on się zaangażuje.
Paweł zauważył zmianę:
– Co ty taka radosna ostatnio?
– Zaczęłam robić coś dla siebie – odpowiedziałam spokojnie.
– A dzieci? Dom?
– Dzieci są szczęśliwe, kiedy ja jestem szczęśliwa.
Nie spodobało mu się to. Zaczął być opryskliwy, czasem wracał jeszcze później niż zwykle. Czułam się coraz bardziej samotna w tym małżeństwie.
Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości do koleżanki z pracy. Nic jednoznacznego, ale wystarczyło jedno zdanie: „Z tobą mogę być sobą”. Poczułam się zdradzona – nie fizycznie, ale emocjonalnie.
Wieczorem wybuchła awantura:
– Co ty sobie wyobrażasz? Przeglądasz mi telefon?
– Bo już dawno przestałeś być obecny w tym domu!
– Może dlatego, że ciągle narzekasz!
– Bo jestem sama ze wszystkim!
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam łzy w jego oczach:
– Nie wiem już, jak to naprawić – powiedział cicho i wyszedł z domu.
Minęły dwa tygodnie ciszy. Paweł spał na kanapie w salonie. Ja zajmowałam się dziećmi i pracą. W końcu usiedliśmy razem przy stole.
– Chcę terapii małżeńskiej – powiedziałam stanowczo.
Paweł milczał długo.
– Spróbujmy – odpowiedział w końcu.
To był początek długiej drogi. Na terapii usłyszałam od psycholożki: „Pieniądze są ważne, ale nie mogą być walutą za miłość i szacunek”. Paweł powoli zaczął rozumieć swój błąd. Zaczął pomagać w domu – najpierw nieporadnie, potem coraz lepiej. Zaczęliśmy rozmawiać o uczuciach i potrzebach.
Nie wiem jeszcze, czy nasze małżeństwo przetrwa. Ale wiem jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie wmówić, że jestem mniej warta tylko dlatego, że zarabiam mniej.
Czasem patrzę na Pawła i pytam siebie: czy można odbudować zaufanie po tylu latach zaniedbań? Czy Wy też mieliście momenty zwątpienia w swoim związku? Jak sobie z tym poradziliście?