„Mamo, przepraszam, że się urodziłam. To nie moja wina. Wkrótce mnie już nie zobaczysz”: Łzawa prośba Emilii

Pierwszy dzień Emilii w pierwszej klasie miał być radosnym wydarzeniem. Jej matka, Wiktoria, przygotowała specjalne śniadanie i nawet podarowała jej bukiet świeżych kwiatów, wiążąc jej włosy w staranne warkocze. Poranek był pełen uśmiechów i zdjęć, co wydawało się idealnym początkiem. Jednak pod powierzchnią Emilia nosiła ciężkie serce.

Z upływem dni i tygodni Emilia starała się jak najlepiej zadowolić matkę. Zawsze pierwsza kończyła zadania domowe, utrzymywała porządek w swoim pokoju i pomagała w domowych obowiązkach bez narzekania. Mimo jej starań, nastrój Wiktorii wobec niej wydawał się tylko pogarszać. Dom, który kiedyś był pełen śmiechu, teraz rozbrzmiewał krzykami i nagany.

Wiktoria, samotna matka, zmagała się z presją wychowania dziecka samodzielnie. Jej praca jako pielęgniarki wymagała długich godzin, a stres często towarzyszył jej w domu. Kochała Emilię, ale jej cierpliwość się kurczyła, a ona zaczęła wybuchać z powodu najmniejszych spraw. Emilia, wrażliwa i spostrzegawcza, odbierała każdy wybuch jako osobistą porażkę.

Pewnego chłodnego wieczoru w listopadzie napięcie osiągnęło punkt krytyczny. Emilia przypadkowo rozlała szklankę soku na stos ważnych dokumentów służbowych, które Wiktoria przyniosła do domu. Gdy papiery wchłaniały czerwony płyn, twarz Wiktorii przybrała odcień gniewu, jakiego Emilia nigdy wcześniej nie widziała.

„Jak mogłaś być tak nieostrożna, Emilio?” krzyczała Wiktoria, a jej głos odbijał się od ścian kuchni. „Pracuję dzień i noc dla nas, a ty mi tak odpłacasz?”

Łzy napłynęły do oczu Emilii, gdy jąkała się: „Przepraszam, mamo. Nie chciałam…”

Ale Wiktoria była zbyt zdenerwowana, by słuchać. „Przepraszam nie naprawi tego, Emilio! Czasami zastanawiam się, dlaczego wszystko nie może być po prostu łatwe choć raz!”

Tej nocy Emilia leżała w łóżku, słowa matki ciągle odtwarzając się w jej umyśle. Czuła głęboki, bolesny smutek. Kochała swoją matkę, ale ciągła dezaprobata była zbyt duża dla jej młodego serca.

Tygodnie mijały, a dystans między Emilią a Wiktorią rósł. Rozmowy były krótkie, często wypełnione poleceniami i nagany, a nie słowami czułości. Jasny duch Emilii przygasł, jej uśmiechy stały się rzadsze, a jej oczy straciły młodzieńczy blask.

Pewnego zimnego poranka grudniowego Emilia napisała list, jej ręka drżąca, gdy nabazgrała słowa:

„Mamo, przepraszam, że się urodziłam. To nie moja wina. Wkrótce mnie już nie zobaczysz.”

Zostawiła list na kuchennym stole, spakowała mały plecak ze swoimi najcenniejszymi rzeczami i cicho otworzyła drzwi frontowe. Poranne powietrze było przenikliwe, a gdy wyszła, łza spłynęła po jej policzku. Emilia nie wiedziała, dokąd pójdzie, ale czuła, że wszędzie będzie lepiej niż w domu, gdzie czuła się tak niekochana.

Wiktoria znalazła list dwie godziny później. Jej serce zatonęło, gdy czytała słowa Emilii, a ręce jej się trzęsły. Uświadomienie sobie swojej porażki jako matki spadło na nią jak grom. Upadła na kolana, łzy płynęły po jej twarzy, wypełnione żalem i strachem. Odepchnęła swoją córkę, a teraz może nigdy nie mieć szansy, by ją przytulić z powrotem.