Czy cud może trwać wiecznie? Historia Magdy, która nie chciała być cudem dla nikogo

— Czyż nie jest cudowna? — zapytał zachwycony głosem mój ojciec, kiedy miałam zaledwie siedem lat i recytowałam wiersz na szkolnej akademii. — A nie znudzi się wam życie z cudem? — ironicznie zauważyła wtedy babcia, patrząc na moją matkę. Ten dialog wrósł we mnie jak drzazga. Przez całe dzieciństwo słyszałam, że jestem „wyjątkowa”, „inna”, „najlepsza”. Ale nikt nie pytał mnie, czy chcę być cudem.

Mam na imię Magda. Dziś mam trzydzieści sześć lat i mieszkam w bloku na warszawskim Ursynowie. Moje życie toczy się wśród ludzi, którzy oczekują ode mnie więcej niż od innych. Zawsze miałam być lepsza, mądrzejsza, bardziej opanowana. Nawet kiedy byłam dzieckiem, nie mogłam się po prostu obrazić czy rozpłakać — bo „cud się nie złości”.

Moja mama, Teresa, była nauczycielką polskiego. Ojciec, Andrzej, prowadził własny warsztat samochodowy. W domu panował porządek i dyscyplina. Mama wymagała ode mnie perfekcji — piątki w szkole były normą, a czwórka oznaczała rozczarowanie. — Magda, ty możesz więcej — powtarzała. — Jesteś naszą dumą.

A ja chciałam być zwyczajna. Chciałam mieć pryszcze, wagary i tajemnice przed rodzicami. Ale nie mogłam. Nawet kiedy w liceum zakochałam się w chłopaku z klasy niżej, mama dowiedziała się o tym szybciej niż ja sama. — Z takim? Przecież ty zasługujesz na kogoś lepszego! — krzyknęła, kiedy zobaczyła nas razem pod blokiem.

Wtedy pierwszy raz poczułam się jak więzień własnej cudowności.

Mój brat, Paweł, był moim przeciwieństwem. Zawsze miał bałagan w pokoju, przynosił tróje i nie przejmował się opinią rodziców. — Ty to masz dobrze — mówił mi czasem z przekąsem. — Nikt cię nie zostawi w spokoju.

Miał rację.

Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, poznałam Michała. Był studentem informatyki, trochę nieśmiały, ale bardzo czuły. Zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. — Jesteś jak cud — powiedział mi po miesiącu znajomości. — Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty.

Zamiast radości poczułam ciężar. Czy naprawdę nikt nie może zobaczyć we mnie zwykłej dziewczyny?

Michał oświadczył mi się po roku. Mama była zachwycona: — Wreszcie ktoś na twoim poziomie! Ojciec tylko poklepał mnie po ramieniu i powiedział: — Uważaj, żeby cię nie rozczarował.

Ślub był piękny, ale już wtedy czułam, że coś jest nie tak. Michał oczekiwał ode mnie wsparcia w każdej sytuacji, radził się mnie nawet w sprawach najdrobniejszych: — Magda, co mam zrobić z tym rachunkiem? Magda, jak rozmawiać z szefem? Magda, powiedz coś mądrego mojej mamie.

Z czasem zaczęło mnie to męczyć. Chciałam być partnerką, a nie przewodnikiem duchowym.

Po dwóch latach urodziła się nasza córka, Zosia. Michał płakał ze wzruszenia: — Nasz mały cud! — powtarzał wszystkim znajomym. A ja patrzyłam na maleństwo i bałam się tylko jednego: żeby nie musiała być taka jak ja.

Moja mama przyjeżdżała codziennie pomagać przy dziecku. Zamiast wsparcia dostawałam jednak kolejne uwagi: — Karmisz ją za krótko! Nie noś jej tyle na rękach! Ty zawsze musisz robić wszystko po swojemu!

Pewnego dnia wybuchłam:
— Mamo, czy ty musisz wszystko krytykować?
— Ja tylko chcę ci pomóc! — oburzyła się.
— Pomóc czy kontrolować?
— Magda, jesteś dorosła! Ale czasem zachowujesz się jak dziecko!

Wtedy pierwszy raz zamknęłam przed nią drzwi.

Michał coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Zosia rosła, a ja czułam się coraz bardziej samotna. W domu panowała cisza przerywana tylko płaczem dziecka i dźwiękiem telewizora. Wieczorami patrzyłam w lustro i pytałam siebie: kim jestem bez tych wszystkich oczekiwań?

Pewnego dnia Michał wrócił do domu późno i nawet nie spojrzał mi w oczy.
— Coś się stało? — zapytałam.
— Jestem zmęczony — odburknął.
— Michał…
— Magda, czy ty zawsze musisz być taka idealna? Ja też mam prawo do błędów!

Zatkało mnie. Czyżby on też miał już dość mojego „cudu”?

Zaczęliśmy się oddalać od siebie. Michał coraz częściej wychodził z kolegami na piwo, ja zamykałam się w pokoju Zosi i czytałam jej bajki do snu.

W końcu przyszedł dzień, kiedy powiedział:
— Magda… Ja chyba już nie potrafię być z tobą szczęśliwy.
— Dlaczego?
— Bo przy tobie czuję się nikim.

To był cios prosto w serce. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć: „To wyście ze mnie zrobili cud! Ja nigdy tego nie chciałam!”

Rozwiedliśmy się po cichu. Michał wyprowadził się do innego miasta. Zosia została ze mną.

Mama była załamana:
— Jak mogłaś do tego dopuścić? Przecież byłaś taka idealna żona!
— Mamo… Ja już nie chcę być idealna.

Przez kilka miesięcy żyłyśmy z Zosią same. Było ciężko finansowo i emocjonalnie. Często płakałam nocami ze zmęczenia i bezsilności. Ale pierwszy raz od lat czułam się sobą.

Paweł odwiedził mnie pewnego wieczoru:
— Wiesz co? Zawsze ci zazdrościłem…
— Czego?
— Tego, że wszyscy cię podziwiają. Ale teraz widzę, że to żadna radość.
— To przekleństwo — odpowiedziałam gorzko.

Dziś Zosia ma dziesięć lat i jest zupełnie inna niż ja w jej wieku. Ma swoje pasje, swoje humory i swoje tajemnice przede mną. Staram się jej nie oceniać i nie stawiać na piedestale.

Czasem mama dzwoni i pyta:
— Jak tam nasz mały cud?
A ja odpowiadam:
— Jest szczęśliwa. I to mi wystarczy.

Wieczorami siadam przy oknie z kubkiem herbaty i zastanawiam się: czy można kochać siebie bez warunków? Czy cud musi zawsze błyszczeć dla innych kosztem własnego szczęścia?

A wy? Czy też czuliście kiedyś ciężar bycia „cudem” dla innych? Jak sobie z tym radzicie?