Czy dzieci naprawdę nas już nie potrzebują? Moja historia o pustym domu i poszukiwaniu sensu po sześćdziesiątce
— Znowu nie odbiera — powiedziałam do Andrzeja, odkładając telefon na stół. W kuchni pachniało świeżo zaparzoną kawą, ale nawet jej aromat nie był w stanie rozproszyć ciężaru, który od kilku miesięcy kładł się cieniem na naszym domu. — Może jest zajęty — mruknął Andrzej, próbując ukryć rozczarowanie. Ale ja widziałam w jego oczach to samo, co czułam w sobie: narastającą pustkę.
Nasze dzieci, Marta i Tomek, wyfrunęły z gniazda już dawno. Marta mieszka w Warszawie, pracuje w korporacji, ciągle w biegu. Tomek został w Krakowie, ma własną rodzinę i dwójkę dzieci. Jeszcze kilka lat temu dzwonili często, przyjeżdżali na niedzielne obiady, pytali o radę. Teraz? Czasem SMS z okazji imienin albo szybki telefon na święta. I zawsze to samo: „Mamo, przepraszam, jestem zawalony robotą”, „Tato, nie dam rady przyjechać w tym miesiącu”.
Pamiętam, jak jeszcze niedawno dom tętnił życiem. Śmiech dzieci, kłótnie o pilota do telewizora, zapach pieczonego sernika. Teraz cisza aż dzwoni w uszach. Andrzej próbuje zapełnić pustkę majsterkowaniem w garażu. Ja coraz częściej łapię się na tym, że stoję przy oknie i patrzę na ulicę, jakby miało się coś wydarzyć.
— Grażyna, może powinniśmy ich odwiedzić? — zaproponował Andrzej pewnego wieczoru.
— A jeśli im się to nie spodoba? Może mają swoje życie i nie chcą nas na głowie?
— Przecież jesteśmy ich rodzicami! — uniósł głos. — Nie możemy tak po prostu zniknąć z ich życia.
Ale czy naprawdę nie możemy? Czy może to właśnie powinniśmy zrobić?
Wkrótce nadarzyła się okazja — urodziny wnuczki Zosi. Pojechaliśmy do Krakowa z prezentem i sernikiem. Tomek był uprzejmy, ale spięty. Synowa, Ania, krzątała się po kuchni, wyraźnie zmęczona.
— Mamo, dziękujemy za ciasto, ale następnym razem daj znać wcześniej — powiedziała cicho Ania.
— Przepraszam… Myślałam, że się ucieszycie.
— Oczywiście, że się cieszymy — wtrącił Tomek, ale widziałam w jego oczach ulgę, gdy wychodziliśmy.
W drodze powrotnej milczeliśmy długo.
— Może rzeczywiście jesteśmy ciężarem — powiedziałam w końcu. — Może powinniśmy dać im spokój.
Andrzej ścisnął moją dłoń.
— Nie wiem już sam…
Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. W głowie kołatały mi słowa Ani i spojrzenie Tomka. Czy naprawdę przeszkadzamy? Czy nasze miejsce jest już tylko tutaj — w pustym domu?
Zaczęłam szukać zajęcia. Zapisałam się na kurs komputerowy w domu kultury. Poznałam tam Halinę i Zbyszka — oboje też narzekali na brak kontaktu z dziećmi. Zaczęliśmy spotykać się na kawie po zajęciach. Rozmawialiśmy o wszystkim: o polityce, o zdrowiu, o tym, jak bardzo brakuje nam dawnych czasów.
Pewnego dnia Halina powiedziała:
— Wiesz co? Moja córka powiedziała mi ostatnio: „Mamo, ja cię kocham, ale mam swoje życie”.
Zrobiło mi się przykro i jednocześnie poczułam ulgę. Może to nie tylko nasz problem?
Zaczęłam pisać listy do Marty i Tomka. Nie takie zwykłe SMS-y czy maile. Prawdziwe listy — papierowe, pachnące kawą i moimi łzami. Pisałam im o tym, co czuję. O tym, jak bardzo mi ich brakuje. O tym, że rozumiem ich życie i nie chcę być ciężarem.
Odpowiedzieli po kilku tygodniach. Marta napisała:
„Mamo, przepraszam… Nie wiedziałam, że tak to przeżywasz. Czasem czuję się winna, że nie mam dla was czasu. Ale naprawdę was kocham”.
Tomek zadzwonił:
— Mamo… Przepraszam za tamto spotkanie. Byliśmy wtedy z Anią bardzo zmęczeni… Ale nie chcemy was tracić.
Poczułam ulgę i jednocześnie żal. Bo wiedziałam już jedno: nasze dzieci nas kochają, ale nie potrzebują nas tak jak kiedyś. Mają swoje życie i swoje problemy. My zostaliśmy sami ze sobą.
Zaczęliśmy z Andrzejem planować małe podróże po Polsce. Odkryliśmy Kazimierz Dolny, zakochaliśmy się w Bieszczadach. Zaczęliśmy chodzić razem na spacery do lasu — jak wtedy, gdy byliśmy młodzi.
Ale czasem wieczorami wraca do mnie to pytanie: czy naprawdę jestem już nikomu niepotrzebna? Czy mogę jeszcze być dla kogoś ważna?
Może powinnam nauczyć się być ważna dla siebie? Może to jest właśnie ten moment w życiu?
Czy ktoś z was też tak czuje? Jak sobie z tym radzicie? Czy można nauczyć się żyć dla siebie po tylu latach życia dla innych?