Dość czekania — przejęłam kontrolę. Historia Magdy z Gdańska
Wszystko zaczęło się w kuchni mojej mamy, w Gdańsku, w pewien listopadowy wieczór. Siedziałam przy stole, patrząc na parujące kubki herbaty i słuchając, jak mama znowu narzeka na mojego narzeczonego. — Magda, ile jeszcze będziesz czekać? — zapytała z rezygnacją w głosie. — Michał cię kocha, ale on nigdy nie będzie gotowy. Zawsze coś mu przeszkadza.
Zacisnęłam dłonie na kubku. — Mamo, daj spokój. On miał trudny rok w pracy, potem ta cała sytuacja z jego ojcem…
Mama westchnęła ciężko. — Zawsze znajdziesz dla niego wymówkę. Ale czy ty siebie też tak tłumaczysz?
To pytanie uderzyło mnie mocniej niż chciałam przyznać. Odkąd skończyłam trzydzieści lat, miałam wrażenie, że moje życie utknęło w miejscu. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum, mieszkałam z Michałem od pięciu lat i… czekałam. Na jego decyzję o ślubie, na dziecko, na własne mieszkanie. Czekałam, aż on się zdecyduje.
Wróciłam do naszego wynajmowanego mieszkania na Zaspie późnym wieczorem. Michał siedział przed komputerem, grał w jakąś grę. — Hej, wróciłaś — rzucił przez ramię, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Michał, możemy pogadać? — zapytałam cicho.
— Teraz? Kończę questa…
Zamknęłam oczy. Ile razy już to słyszałam? Ile razy moje potrzeby były odkładane na potem?
Następnego dnia w pracy koleżanka z pokoju nauczycielskiego, Anka, pokazała mi zdjęcia z własnego ślubu. — Magda, serio, nie rozumiem was. Przecież wy już jesteście jak stare dobre małżeństwo! Po co się tak męczyć bez papierka?
Uśmiechnęłam się krzywo. — Michał mówi, że papier niczego nie zmienia.
Anka przewróciła oczami. — No jasne. Ale kredyt na mieszkanie już by zmienił, co?
Wieczorem wróciłam do domu i zobaczyłam Michała rozmawiającego przez telefon z matką. Szeptali coś o pieniądzach, o tym, że jego brat znowu ma kłopoty. Kiedy skończył rozmowę, spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Co jest? — zapytał.
— Michał… ile jeszcze będziemy tak żyć? Bez planu? Bez przyszłości?
Wzruszył ramionami. — Przecież mamy siebie.
— Ale ja chcę czegoś więcej! Chcę rodziny! Chcę być twoją żoną!
Zamilkł. — Magda… ja nie wiem, czy jestem gotowy…
Wtedy coś we mnie pękło. Wyszłam z mieszkania i przez godzinę chodziłam po parku Reagana, płacząc jak dziecko. Przypomniały mi się wszystkie te lata czekania: aż tata przestanie pić i wróci do domu (nie wrócił), aż mama przestanie być smutna (nie przestała), aż brat wyjdzie z długów (wciąż w nich tkwi). Zawsze byłam tą, która czeka.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra Michała, Kasia. — Magda, nie gniewaj się na niego. On taki jest…
— A ja już nie chcę być taka! — wykrzyczałam do słuchawki.
Po tej rozmowie podjęłam decyzję. Kupiłam sobie pierścionek zaręczynowy. Tak, sama sobie go kupiłam! Zarezerwowałam stolik w naszej ulubionej restauracji nad Motławą i napisałam do Michała: „Spotkajmy się dziś o 19:00”.
Przyszedł spóźniony dwadzieścia minut. Był zdziwiony moją powagą.
— O co chodzi?
Wyjęłam pudełeczko i postawiłam je przed nim.
— Michał… chcesz być moim mężem?
Zbladł. — Ty żartujesz?
— Nie żartuję. Albo zaczynamy budować coś naprawdę razem, albo ja odchodzę.
Patrzył na mnie długo. W końcu skinął głową.
— Dobrze… Zgadzam się.
Nie było łez szczęścia ani romantycznych uniesień. Była ulga i strach jednocześnie.
W domu powiedziałam mamie o wszystkim.
— Sama go poprosiłaś? — była w szoku.
— Tak. Bo ile można czekać?
Mama pokiwała głową z uznaniem i smutkiem zarazem.
Zaczęły się przygotowania do ślubu. Michał był bierny, ale nie przeszkadzał. Wszystko było na mojej głowie: sala weselna w Sopocie, lista gości (jego matka chciała zaprosić całą rodzinę z Podlasia), wybór sukni (moja mama chciała klasyczną, ja marzyłam o prostej). Każdy miał swoje zdanie.
Pewnego dnia przyszła do mnie teściowa.
— Magdo, czy ty naprawdę chcesz tego ślubu? Michał to dobry chłopak, ale on zawsze miał problem z podejmowaniem decyzji…
— Wiem o tym — odpowiedziałam spokojnie. — Ale ja już nie chcę być tylko dodatkiem do jego życia.
Teściowa spojrzała na mnie uważnie.
— Może powinnaś dać mu jeszcze czas?
— Już dałam mu pięć lat.
W dniu ślubu padał deszcz. Mama płakała ze wzruszenia, brat przyszedł pijany i zrobił awanturę przy stole („Magda zawsze wszystko sama musi załatwić!”), a teściowa kręciła nosem na mój wybór muzyki („To nie jest prawdziwe wesele bez disco polo!”). Michał był spięty i milczący.
Podczas pierwszego tańca szepnął mi do ucha:
— Przepraszam, że tak długo kazałem ci czekać.
Spojrzałam mu w oczy i po raz pierwszy poczułam… spokój. Bo to ja przejęłam kontrolę nad swoim życiem.
Po ślubie nie było łatwiej. Michał dalej był bierny w wielu sprawach: remont mieszkania robiłam sama z pomocą koleżanek; decyzję o dziecku musiałam podjąć pierwsza („Może jeszcze poczekajmy?” – powtarzał). W końcu urodziła się nasza córka – Lena – a ja znów byłam tą silniejszą stroną związku.
Rodzina komentowała:
— Magda zawsze wszystko musi sama!
— Może gdybyś była bardziej cierpliwa…
— A może to on jest za słaby?
Czasem płakałam nocami ze zmęczenia i żalu. Ale wiedziałam jedno: już nigdy nie pozwolę sobie odebrać prawa do decydowania o sobie.
Dziś patrzę na Lenę i myślę: czy lepiej być tą, która czeka – czy tą, która działa? Czy kobieta powinna przejmować stery, gdy facet nie potrafi? Czy to odwaga – czy desperacja?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto przejąć kontrolę nad własnym życiem – nawet jeśli oznacza to łamanie schematów i narażenie się rodzinie?