Dzień, w którym oddałem mamę do domu opieki: Czy mogłem postąpić inaczej?
– Michał, naprawdę musimy? – głos mamy drżał, a jej palce zaciskały się na mojej dłoni tak mocno, jakby próbowała zatrzymać czas. Stałem z nią przed szklanymi drzwiami domu opieki „Słoneczna Przystań” na obrzeżach Warszawy. Był chłodny, mglisty poranek, a ja czułem, jakby ktoś wyciągał mi serce przez gardło.
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem tysiące myśli: obrazy z dzieciństwa, kiedy mama była dla mnie raczej cieniem niż opoką. Zawsze powściągliwa, chłodna, wymagająca. Nigdy nie przytulała mnie bez powodu, nigdy nie mówiła „kocham cię” ot tak. Ale teraz, kiedy jej ręka drżała w mojej, poczułem się jak mały chłopiec, który znów chce usłyszeć od niej coś ciepłego.
– Mamo… – zacząłem, ale głos mi się załamał. – Wiesz, że nie mam innego wyjścia. Próbowałem wszystkiego…
Ostatnie miesiące były koszmarem. Mama po udarze wymagała stałej opieki. Ja – rozwiedziony, z dwójką dzieci na głowie i pracą w banku, która nie zna litości – próbowałem pogodzić wszystko. Opiekunki przychodziły i odchodziły. Sąsiedzi zaczęli patrzeć na mnie krzywo, bo mama czasem krzyczała w nocy. Moja córka Zosia płakała, że boi się spać sama, bo babcia znów myliła ją z kimś innym.
W końcu lekarz powiedział mi wprost: „Pan tego nie udźwignie. To nie jest wstyd oddać bliskiego do domu opieki”.
Ale co on wie o wstydzie? O tym spojrzeniu mamy, kiedy podpisywałem papiery przy recepcji? O tym, jak jej oczy błagały mnie o litość?
– Michałku… – szepnęła mama, kiedy pielęgniarka przyszła po nią. – Nie zostawiaj mnie tu…
Zacisnąłem zęby. Próbowałem być twardy. Przecież całe życie słyszałem od niej: „Nie mazgaj się”, „Bądź mężczyzną”. Teraz ja musiałem być tym silnym.
– Mamo, to dla twojego dobra – powiedziałem mechanicznie. – Tu będą o ciebie dbać.
Nie odpowiedziała. Tylko spojrzała na mnie tym wzrokiem – pełnym zawodu i rozpaczy. Widziałem w nim wszystko: nasze niewypowiedziane żale, jej samotność po śmierci taty, moje wieczne pretensje o brak czułości.
Wróciłem do pustego mieszkania i przez godzinę siedziałem na podłodze w kuchni. Zosia przyszła i przytuliła się do mnie bez słowa. Syn Bartek zapytał tylko:
– Tata, babcia wróci?
Nie umiałem odpowiedzieć.
Przez kolejne tygodnie żyłem jak automat. Praca, dzieci, szybkie wizyty u mamy w domu opieki. Za każdym razem widziałem ją coraz bardziej przygaszoną. Czasem nie poznawała mnie od razu. Innym razem patrzyła przez okno i mówiła:
– Michałku, zabierz mnie stąd…
Zacząłem mieć koszmary. Śniło mi się, że jestem znowu dzieckiem i stoję pod drzwiami jej pokoju, boję się wejść i zapytać o coś ważnego. Budziłem się zlany potem.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Halina:
– Michał, co ty zrobiłeś? Mama płacze cały czas! Nie mogłeś jej zatrzymać u siebie?
– Halina, nie rozumiesz… – próbowałem tłumaczyć.
– A ty rozumiesz? Ona całe życie dla ciebie poświęciła! – krzyczała do słuchawki.
Zacząłem wątpić w siebie jeszcze bardziej. Czy naprawdę zrobiłem wszystko? Czy byłem zbyt wygodny? Czy to prawda, że oddałem mamę dla własnego spokoju?
W pracy szef zapytał:
– Michał, wszystko w porządku? Wyglądasz jak cień człowieka.
Nie odpowiedziałem. Bo jak powiedzieć komuś, że twoje życie właśnie się rozsypało?
Któregoś dnia podczas wizyty mama spojrzała na mnie inaczej niż zwykle. Było w tym spojrzeniu coś łagodnego.
– Wiesz… – zaczęła cicho – ja też byłam kiedyś zmęczona tobą. Ale nigdy cię nie zostawiłam.
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne.
Wyszedłem na korytarz i rozpłakałem się jak dziecko.
Dziś mijają trzy miesiące od tamtego dnia. Mama jest coraz słabsza. Dzieci pytają o nią coraz rzadziej. Ja żyję z poczuciem winy i pytaniem bez odpowiedzi: czy mogłem zrobić coś inaczej?
Czasem patrzę na siebie w lustrze i widzę w oczach własnej matki ten sam smutek.
Czy naprawdę miałem wybór? Czy można być dobrym synem i jednocześnie nie zatracić siebie?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?