Jak powiedzieć synowej, że jest już matką, a nie nastolatką? Moja walka o rodzinę i wnuczkę
– Znowu siedzisz z tym telefonem? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. W salonie panowała cisza, przerywana tylko stukaniem paznokci o ekran. Mała Zosia bawiła się na dywanie, a mój syn, Michał, udawał, że nie słyszy. Emilia, moja synowa, nawet nie podniosła wzroku.
To był trzeci raz w tym tygodniu, kiedy przyszli do nas na obiad. Michał zawsze był moim oczkiem w głowie – jedynym dzieckiem, które wychowywałam sama po śmierci męża. Kiedy przyprowadził Emilię pierwszy raz, miałam nadzieję, że znajdzie w niej wsparcie i dojrzałość. Ale już wtedy coś mnie zaniepokoiło. Miała 24 lata, była ładna i energiczna, ale bardziej zainteresowana Instagramem niż rozmową z nami.
– Mamo, daj spokój – rzucił Michał z kuchni. – Emilia odpoczywa.
– Odpoczywa? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Od czego? Zosia bawi się sama od pół godziny.
Emilia westchnęła teatralnie i w końcu odłożyła telefon. – Przecież patrzę na nią cały czas – powiedziała z lekkim uśmiechem, jakby chciała mnie udobruchać.
Nie chciałam robić sceny przy dziecku. Ale serce mi pękało. Pamiętam siebie jako młodą matkę – zmęczoną, ale zawsze czujną. Nie miałam luksusu „odpoczywania” przy telefonie. Wszystko robiłam sama: praca, dom, dziecko. Teraz patrzyłam na moją synową i nie mogłam zrozumieć tej obojętności.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Grażyny.
– Może przesadzasz? – zapytała ostrożnie. – Młodzi mają teraz inaczej. Może to tylko taki etap?
Ale ja czułam w kościach, że to nie jest etap. To był styl życia Emilii. Michał pracował po dwanaście godzin dziennie jako informatyk, a ona…? Pracowała zdalnie kilka godzin w tygodniu i resztę czasu spędzała na TikToku albo spotkaniach z koleżankami.
Zosia coraz częściej była u mnie. Cieszyłam się z tego – kocham wnuczkę nad życie – ale widziałam też, jak bardzo brakuje jej uwagi matki. Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie z rozdartą sukienką.
– Babciu, mama powiedziała, żebym sama sobie zszyła – powiedziała smutno.
Zatkało mnie. Miała dopiero cztery lata! Usiadłam z nią przy stole i zaczęłyśmy zszywać sukienkę razem. Wtedy postanowiłam porozmawiać z Emilią na poważnie.
– Emilia, musimy pogadać – zaczęłam następnego dnia, kiedy przyszła po Zosię.
– O co chodzi? – zapytała niechętnie.
– O Zosię. Ona potrzebuje twojej uwagi. Nie możesz być tylko obok niej fizycznie. Musisz być obecna naprawdę.
Emilia przewróciła oczami.
– Pani Danuto, ja też potrzebuję czasu dla siebie. Nie jestem robotem.
– Ale jesteś matką! – wybuchłam. – To nie jest zabawa! To odpowiedzialność!
Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami. Michał zadzwonił wieczorem.
– Mamo, co ty jej powiedziałaś? Emilia płacze od godziny! Przestań się wtrącać!
Poczułam się jak najgorsza teściowa świata. Ale czy naprawdę przesadziłam? Czy to ja jestem staroświecka?
Zaczęłam obserwować ich jeszcze uważniej. Michał coraz częściej wracał późno do domu. Emilia wychodziła na imprezy ze znajomymi, zostawiając Zosię ze mną lub z opiekunką. Zosia była coraz bardziej zamknięta w sobie.
Pewnego dnia odebrałam telefon od przedszkolanki:
– Pani Danuto, Zosia dzisiaj płakała cały dzień. Powiedziała, że mama nie ma dla niej czasu.
To był dla mnie cios prosto w serce.
Wieczorem zadzwoniłam do Michała.
– Synku, musimy porozmawiać poważnie o Emilii i Zosi.
– Mamo, proszę cię…
– Michał! Twoja córka cierpi! Nie widzisz tego?
Zamilkł na chwilę.
– Wiem… Ale co mam zrobić? Emilia grozi odejściem za każdym razem, gdy próbuję z nią rozmawiać.
Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Przez kilka dni nie mogłam spać. W końcu postanowiłam działać inaczej.
Zaczęłam spędzać z Emilią więcej czasu, zapraszałam ją na kawę, starałam się słuchać bez oceniania. Powoli zaczęła się otwierać.
– Pani Danuto… Ja się boję – wyznała pewnego dnia cicho. – Boję się, że nie jestem dobrą matką. Że wszystko zepsuję…
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: Emilia nie była leniwa ani obojętna. Była zagubiona i przerażona odpowiedzialnością.
Zaczęłyśmy razem chodzić na spacery z Zosią, rozmawiałyśmy o macierzyństwie i o tym, jak trudno jest czasem być dorosłym. Pokazałam jej stare zdjęcia Michała jako dziecka, opowiedziałam o swoich lękach i błędach.
Z czasem Emilia zaczęła spędzać więcej czasu z córką. Zosia rozkwitła na nowo. Michał zauważył zmianę i zaczął wracać wcześniej do domu.
Ale wiem, że to dopiero początek drogi. Czasem nadal widzę Emilię zapatrzoną w telefon albo słyszę jej kłótnie z Michałem o drobiazgi. Jednak teraz wiem też, że rozmowa i wsparcie znaczą więcej niż krytyka.
Często zastanawiam się: czy powinnam była interweniować wcześniej? Czy każda młoda matka musi przejść swoją drogę błędów i lęków? A może to my – starsze pokolenie – powinniśmy nauczyć się słuchać zanim ocenimy?