Każde spotkanie ma swój czas – historia Ewy z Olsztyna
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Tak głośnego, że aż szklanka na stole podskoczyła i rozlała herbatę na stare obrusisko. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerza resztki niedzielnego rosołu. „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wtrącała się w moje życie?!” – wrzasnęła moja córka, Zuzanna, zanim wybiegła na klatkę schodową. Miała dwadzieścia dwa lata, a ja czułam się przy niej jak stara, niepotrzebna kobieta.
Mój mąż, Andrzej, odszedł pół roku temu. Zostawił mnie dla młodszej – tej z pracy, co zawsze pachniała drogimi perfumami i miała paznokcie jak z reklamy. „Ewa, ty jesteś dobra kobieta, ale ja muszę coś zmienić w swoim życiu” – powiedział mi wtedy, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. Nie płakałam przy nim. Płakałam później, nocami, kiedy Zuzanna spała i nie mogła usłyszeć mojego szlochu przez ścianę.
Matka zadzwoniła tego samego wieczoru. „Wiedziałam, że tak będzie. Nie potrafisz zatrzymać faceta przy sobie. Zawsze byłaś za miękka” – powiedziała z satysfakcją w głosie. Zawsze byłam dla niej za miękka, za cicha, za mało przebojowa. „Może gdybyś bardziej o siebie dbała…” – dodała jeszcze, zanim się rozłączyła.
Zuzanna wróciła późno. Pachniała papierosami i tanim winem. Rzuciła torbę na podłogę i spojrzała na mnie z pogardą. „Nie dzwoń do mnie więcej, jak nie wracam na noc. Nie jestem już dzieckiem!” – syknęła i zamknęła się w swoim pokoju. Przez ścianę słyszałam jej płacz. Wiedziałam, że cierpi tak samo jak ja, ale nie umiałam już do niej dotrzeć.
Następnego dnia rano obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Był poniedziałek, szary i zimny jak cała ta jesień w Olsztynie. Otworzyłam drzwi w szlafroku. Przede mną stał mężczyzna – wysoki, siwiejący, z narzędziami w ręku.
– Dzień dobry, pani Ewo? Administracja przysłała mnie do naprawy cieknącego kaloryfera – powiedział spokojnie.
Przez chwilę patrzyłam na niego bez słowa. W głowie miałam tylko chaos: rachunki do zapłacenia, matkę czekającą na telefon i córkę zamkniętą w pokoju.
– Proszę wejść – powiedziałam w końcu.
Mężczyzna wszedł do środka i od razu skierował się do łazienki. Słyszałam stukot narzędzi i jego cichy pomruk niezadowolenia.
– Stare rury… – mruknął pod nosem. – Trzeba będzie wymienić uszczelkę.
Stałam w kuchni i patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Widziałam zmęczoną twarz kobiety po pięćdziesiątce z siwymi pasmami we włosach i oczami pełnymi smutku.
– Ma pani herbatę? – zapytał nagle hydraulik.
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
– Tak… Chce pan?
– Chętnie. Zimno dziś jak diabli.
Zaparzyłam dwie herbaty i postawiłam kubki na stole.
– Jestem Marek – przedstawił się nagle. – Przepraszam za najście o tej porze.
– Nic się nie stało…
Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczeliśmy. W końcu odezwał się pierwszy:
– Wie pani… Ja też niedawno zostałem sam. Żona odeszła do innego. Dzieci wyjechały za granicę. Człowiek myśli, że już nic dobrego go nie spotka…
Spojrzałam na niego uważniej. W jego oczach zobaczyłam ten sam ból, który nosiłam w sobie od miesięcy.
– Moja córka mnie nienawidzi – wyrwało mi się nagle. – Mąż odszedł do młodszej… Matka mówi, że to moja wina…
Marek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Ludzie zawsze szukają winnych tam, gdzie najłatwiej ich znaleźć – powiedział cicho.
Wtedy zadzwonił telefon. To była matka.
– Ewa! Słyszałam, że miałaś awarię! Pewnie nawet nie umiesz sama zadzwonić po fachowca! – krzyczała do słuchawki.
– Mamo, proszę cię…
– Gdybyś była bardziej zaradna…
Rozłączyłam się bez słowa.
Marek spojrzał na mnie ze współczuciem.
– Czasem trzeba odciąć się od tych, którzy ciągną nas w dół – powiedział spokojnie.
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy obcym człowieku, ale nie mogłam już dłużej udawać silnej.
– Przepraszam…
– Nie ma za co przepraszać – Marek uśmiechnął się delikatnie. – Każdy czasem musi się wypłakać.
Z kuchni wyszła Zuzanna. Miała podpuchnięte oczy i rozczochrane włosy.
– Kto to? – zapytała nieufnie.
– Pan Marek naprawia kaloryfer – odpowiedziałam cicho.
Zuzanna spojrzała na niego z wyższością typową dla młodych ludzi.
– Mama zawsze potrzebuje pomocy…
Marek spojrzał jej prosto w oczy.
– Każdy czasem potrzebuje pomocy – powiedział spokojnie.
Zuzanna prychnęła i wróciła do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Marek skończył naprawę i zebrał narzędzia.
– Jeśli będzie jeszcze coś cieknąć albo grzać za mocno – proszę dzwonić – powiedział, zostawiając mi swój numer telefonu napisany na kartce po margarynie.
Przez następne dni myślałam o nim często. O tym spokoju w jego głosie i o tym, jak łatwo było mu mówić o samotności bez wstydu czy żalu.
Tymczasem relacje z córką pogarszały się z dnia na dzień. Zuzanna coraz częściej znikała na całe noce, a kiedy wracała, wyżywała się na mnie za wszystko: za rozpad rodziny, za swoje niepowodzenia na studiach, za to, że nie potrafiłam być dla niej wsparciem takim jakiego potrzebowała.
Pewnego wieczoru wróciła pijana i zaczęła krzyczeć:
– To przez ciebie tata odszedł! Bo jesteś nudna! Bo nigdy nie miałaś pasji! Nawet gotować nie umiesz jak babcia!
Nie wytrzymałam. Uderzyłam dłonią w stół tak mocno, że aż zabolało mnie nadgarstek.
– Dość! – krzyknęłam przez łzy. – Masz prawo być zła! Ale ja też cierpię! Nie jestem robotem!
Zuzanna patrzyła na mnie przez chwilę zaskoczona moją reakcją. Potem wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami po raz kolejny tego miesiąca.
Następnego dnia zadzwonił Marek.
– Dzień dobry pani Ewo… Przepraszam, że tak bez zapowiedzi… Może chciałaby pani pójść ze mną na spacer nad jezioro?
Zgodziłam się niemal bez namysłu. Potrzebowałam rozmowy z kimś, kto nie będzie mnie oceniał ani obwiniał za wszystko co złe.
Spacerowaliśmy brzegiem jeziora Ukiel długo milcząc lub rozmawiając o drobiazgach: o pogodzie, o ptakach przelatujących nad wodą, o tym jak bardzo Olsztyn zmienił się przez ostatnie lata.
W pewnym momencie Marek zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy:
– Wie pani… Czasem trzeba pozwolić odejść temu co było i dać sobie szansę na coś nowego…
Poczułam jakby ktoś zdjął mi ciężar z ramion. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam nadzieję – cichą i nieśmiałą jak pierwsze promienie słońca po długiej zimie.
Kiedy wróciłam do domu Zuzanna siedziała przy stole ze spuszczoną głową.
– Przepraszam mamo… Nie powinnam była tak mówić…
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Też cię przepraszam… Obie musimy nauczyć się żyć od nowa…
Przez następne tygodnie powoli odbudowywałyśmy naszą relację. Były kłótnie i łzy, ale były też rozmowy do późna w nocy i wspólne gotowanie pierogów według przepisu babci.
Marek odwiedzał nas coraz częściej. Pomagał naprawić cieknący kran czy zawiesić półkę w przedpokoju, ale przede wszystkim był kimś kto potrafił słuchać bez oceniania.
Dziś wiem jedno: każde spotkanie ma swój czas i sens. Nawet jeśli wydaje się nam, że wszystko stracone – życie potrafi nas zaskoczyć wtedy gdy najmniej się tego spodziewamy.
Czy warto zamykać serce przed nowym tylko dlatego, że stare nas zraniło? A może właśnie wtedy trzeba otworzyć je szerzej niż kiedykolwiek wcześniej?