Miłość matki w cieniu Wisły: Czy kiedykolwiek będę wystarczająco dobra?

– Znowu nie posprzątałaś po dzieciach, Aniu. Jak ty chcesz ich czegoś nauczyć? – głos mamy przeszył ciszę kuchni, kiedy próbowałam zapanować nad rozlanym mlekiem i krzykiem najmłodszego syna.

Zacisnęłam zęby. W głowie miałam jeszcze echo rozmowy z dyrektorką szkoły, która sugerowała, że Staś powinien chodzić na dodatkowe zajęcia wyrównawcze. Ale skąd na to wziąć pieniądze, skoro ledwo starcza nam na czynsz?

– Mamo, proszę cię, nie teraz – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Dzieci są głodne, a ja muszę jeszcze dokończyć raport do pracy.

Mama spojrzała na mnie z tym swoim spojrzeniem pełnym rozczarowania. – Ja w twoim wieku już miałam wszystko pod kontrolą. Ty ciągle tylko narzekasz.

Czasem mam wrażenie, że nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra. Że cokolwiek zrobię, zawsze znajdzie powód do krytyki. A przecież staram się jak mogę – pracuję na pół etatu w urzędzie, dorabiam wieczorami korepetycjami z matematyki, gotuję, piorę, odrabiam z dziećmi lekcje.

Mój mąż, Tomek, wraca późno z pracy. Pracuje na budowie, często bierze nadgodziny, żebyśmy mogli opłacić rachunki. Ale kiedy wraca, jest zmęczony i milczący. Czasem mam wrażenie, że już nie jesteśmy rodziną, tylko grupą ludzi, którzy przypadkiem mieszkają pod jednym dachem.

Najstarsza córka, Zosia, zamyka się w swoim pokoju i słucha muzyki. Kiedy próbuję z nią rozmawiać, przewraca oczami i mówi: – Mamo, daj mi spokój. Ty nic nie rozumiesz.

A ja naprawdę nie rozumiem. Nie rozumiem tej nowej muzyki, tych wszystkich aplikacji na telefonie, tego świata, który tak bardzo różni się od mojego dzieciństwa w małym miasteczku pod Radomiem. Tam wszystko było proste – mama gotowała rosół w niedzielę, tata wracał z pracy o piętnastej i razem oglądaliśmy Teleexpress.

Teraz wszystko jest inne. Warszawa jest szybka, głośna i obca. Czasem czuję się tu jak intruz.

Wieczorem siadam przy kuchennym stole i przeglądam rachunki. Gaz – 320 złotych. Prąd – 210 złotych. Czynsz – 1 200 złotych. A gdzie jeszcze jedzenie, ubrania dla dzieci, podręczniki? Wiem, że muszę poprosić Tomka o pieniądze na nowe buty dla Stasia, bo stare mają już dziury. Ale boję się jego zmęczonego spojrzenia i krótkiego: – Nie teraz.

Mama siada naprzeciwko mnie i zaczyna mówić o swojej emeryturze. – Wiesz, Aniu, ja też nie mam lekko. Ale jakoś sobie radzę.

Czuję się jak dziecko. Jakbym nigdy nie dorosła do jej oczekiwań.

Nocą leżę w łóżku i słyszę przez ścianę cichy płacz Zosi. Chciałabym do niej pójść, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale boję się, że mnie odtrąci.

Rano budzę się zmęczona. Dzieci kłócą się o płatki śniadaniowe. Tomek wychodzi bez słowa. Mama komentuje mój strój: – W tym chcesz iść do pracy? Wyglądasz na zmęczoną.

W pracy szefowa patrzy na mnie z politowaniem. – Aniu, musisz się bardziej starać. Ostatnio jesteś jakaś rozkojarzona.

Chciałabym krzyknąć: „A czy ktoś widzi ile robię? Czy ktoś widzi jak bardzo się staram?” Ale milczę.

W drodze do domu mijam witrynę sklepu obuwniczego. Patrzę na dziecięce buty za 129 złotych i zastanawiam się, czy mogę sobie pozwolić na taki wydatek.

Wieczorem mama znowu zaczyna:
– Gdybyś była bardziej zorganizowana…
– Mamo! – przerywam jej po raz pierwszy od dawna. – Robię co mogę! Nie jestem tobą!
Cisza. Mama patrzy na mnie zaskoczona.
– Wiem… – mówi cicho i wychodzi z kuchni.

Zostaję sama z myślami. Czy naprawdę jestem taką złą matką? Czy moje dzieci kiedyś mi wybaczą te wszystkie nerwy i zmęczenie?

W nocy długo nie mogę zasnąć. Słyszę przez ścianę cichy śmiech dzieci i czuję łzy na policzkach.

Czy naprawdę trzeba być idealną matką? Czy wystarczy po prostu kochać?

A wy… czy też czasem czujecie się niewystarczająco dobrzy?