Moja siostra zawsze chciała być lepsza od kuzynki – a ja byłem tylko narzędziem w tej rywalizacji

– Michał, szybciej! Spóźnimy się na angielski! – krzyknęła Ania, stojąc już w drzwiach z moim plecakiem w ręku. Miała wtedy czternaście lat, ja dwanaście. W jej głosie nie było troski, tylko niecierpliwość i coś, co wtedy trudno mi było nazwać. Dziś wiem, że to była presja – presja, którą sama czuła od lat.

Biegłem za nią przez klatkę schodową naszego bloku na warszawskim Ursynowie, potykając się o własne nogi. W głowie miałem tylko jedno pytanie: dlaczego ona tak bardzo chce, żebym chodził na te wszystkie zajęcia? Angielski, basen, szachy, nawet kurs gotowania! Nie miałem czasu na spotkania z kolegami z klasy, a kiedy próbowałem się zbuntować, słyszałem:

– Michał, nie rozumiesz? Musisz być lepszy od Bartka! – mówiła z zaciśniętymi ustami.

Bartek to nasz kuzyn. Syn siostry mamy. Od zawsze był oczkiem w głowie babci i dziadka. Najlepsze świadectwa, medale z konkursów matematycznych, zdjęcia na honorowym miejscu w salonie. Ania nie mogła tego znieść. Ja byłem tylko narzędziem w jej walce o uznanie.

Pamiętam jedną Wigilię. Siedzieliśmy przy stole, a babcia zaczęła opowiadać o sukcesach Bartka:

– Bartek wygrał olimpiadę fizyczną! A ty, Michałku, co ostatnio osiągnąłeś?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Ania wtrąciła się:

– Michał chodzi na angielski i basen! Ma już dwa dyplomy!

Babcia skinęła głową, ale jej wzrok był pełen rozczarowania. Wtedy pierwszy raz poczułem się jak ktoś niewystarczający. Ale Ania nie odpuszczała. Po powrocie do domu usiadła ze mną przy biurku.

– Musisz się bardziej starać. Bartek nie jest lepszy od ciebie – powiedziała cicho.

Nie wiedziałem wtedy, że ona sama od lat czuła się gorsza. Mama zawsze powtarzała:

– Aniu, zobacz jak Bartek sobie radzi. Może powinnaś spróbować czegoś nowego?

Ania próbowała wszystkiego: kółko teatralne, tenis, wolontariat w schronisku. Ale nigdy nie była najlepsza. Zazdrościła Bartkowi i nienawidziła siebie za to uczucie.

Kiedy miałem trzynaście lat, zacząłem się buntować. Przychodziłem późno do domu, wymyślałem wymówki, żeby nie iść na kolejne zajęcia. Pewnego dnia Ania złapała mnie za rękę i wysyczała przez zęby:

– Jeśli nie będziesz się starał, wszyscy będą myśleć, że jesteśmy gorsi od nich!

Wybuchłem:

– Może po prostu jesteśmy inni? Może nie musimy być najlepsi?!

Wtedy pierwszy raz zobaczyłem łzy w jej oczach.

– Ty nic nie rozumiesz… – wyszeptała i zamknęła się w swoim pokoju.

Od tamtej pory nasze relacje stały się jeszcze bardziej napięte. Mama próbowała nas godzić:

– Michałku, Ania chce dla ciebie dobrze. Ona wie, jak to jest być porównywanym do Bartka.

Ale ja już nie chciałem być częścią tej gry. Zacząłem opuszczać zajęcia, ukrywałem dyplomy na dnie szuflady. Czułem się winny – wobec Ani i wobec siebie.

Pewnego dnia Ania przyszła do mojego pokoju z listą nowych kursów.

– Zapiszemy cię na programowanie. To przyszłość! Bartek jeszcze tego nie robi!

Zerwałem kartkę z jej rąk.

– Przestań! To twoja walka, nie moja! – krzyknąłem.

Zamarła. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Chciałam tylko… żeby mama była dumna – powiedziała cicho.

Wtedy zrozumiałem: ona nigdy nie robiła tego dla mnie. Chciała wygrać z Bartkiem przez moje sukcesy, bo sama już nie miała siły walczyć.

Minęły lata. Ania wyjechała na studia do Krakowa. Ja zostałem w Warszawie i powoli zacząłem żyć po swojemu. Zapisałem się do harcerstwa – nie dlatego, że ktoś tego ode mnie oczekiwał, ale dlatego, że sam tego chciałem. Znalazłem przyjaciół, nauczyłem się ufać sobie.

Dziś mam dwadzieścia pięć lat i własną rodzinę. Z Anią widujemy się rzadko. Nasze rozmowy są pełne uprzejmości i niedopowiedzeń. Czasem mam ochotę zapytać ją: czy żałuje? Czy czuje ulgę? Ale boję się odpowiedzi.

Ostatnio spotkaliśmy się na urodzinach babci. Bartek przyjechał z żoną i dwójką dzieci. Wszyscy znów porównywali nasze życia: kto ma lepszą pracę, kto więcej zarabia, czyje dzieci są grzeczniejsze.

Wyszedłem na balkon zaczerpnąć powietrza. Ania dołączyła po chwili.

– Myślisz czasem o tym wszystkim? – zapytała nagle.

Skinąłem głową.

– Ja też… – westchnęła. – Może gdybyśmy byli inni… może gdyby mama mniej porównywała…

Nie odpowiedziałem. W tamtej chwili poczułem ulgę – bo wiedziałem już, że nie muszę nikomu niczego udowadniać.

Czy naprawdę musimy żyć cudzymi oczekiwaniami? Czy można być szczęśliwym bez ciągłego porównywania się do innych?