Nowy początek w cieniu starych ran – opowieść o przeprowadzce, rodzinnych konfliktach i szukaniu siebie
— Nie będę się pakować! — wrzasnęłam, trzaskając drzwiami do swojego pokoju. W kuchni matka już podnosiła głos na ojca, a młodszy brat, Igor, siedział skulony przy stole, udając, że odrabia lekcje. To był ten dzień, kiedy wszystko się rozpadło. Dzień, w którym dowiedziałam się, że musimy opuścić nasz dom na warszawskim Grochowie i przenieść się do małego miasteczka pod Radomiem.
Miałam wtedy siedemnaście lat i czułam się zdradzona przez wszystkich. Przez rodziców, którzy nie potrafili utrzymać mieszkania po śmierci dziadka; przez brata, który nigdy nie miał odwagi się sprzeciwić; przez los, który odebrał mi przyjaciół i wszystko, co znałam.
Matka weszła do mojego pokoju bez pukania. — Zuzanna, nie mamy wyboru. Tata stracił pracę, a ja sama nie dam rady. Musimy zacząć od nowa — powiedziała cicho, ale w jej oczach widziałam gniew i rozczarowanie. — Pomóż mi chociaż z książkami Igora.
— To nie moja sprawa! — rzuciłam przez zaciśnięte zęby. — Zawsze wszystko na mnie! Może w końcu tata coś zrobi?!
Wtedy ojciec wszedł do pokoju. Był blady, zmęczony i jakby starszy o dziesięć lat. — Zuza, proszę cię…
— Nie! — przerwałam mu. — Nienawidzę was za to!
Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po osiedlu. Wróciłam dopiero po zmroku. Wszyscy już spali. Tylko Igor zostawił mi na biurku kartkę: „Nie zostawiaj mnie samego”.
Przeprowadzka była koszmarem. Kartony piętrzyły się w przedpokoju, a matka płakała nad starymi zdjęciami rodzinnymi. Ojciec milczał. Igor chodził za mną krok w krok, jak cień.
Nowe mieszkanie było ciasne i ciemne. Blok z wielkiej płyty, sąsiedzi patrzący spode łba. Pierwszego dnia matka pokłóciła się z sąsiadką o miejsce na suszarni.
— Tu się tak nie robi! — syknęła kobieta z pierwszego piętra.
— A jak się robi? — odparła matka z goryczą.
W szkole byłam „tą nową z Warszawy”. Dziewczyny z klasy patrzyły na mnie podejrzliwie. Na przerwach szeptały: — Widzisz tę? Podobno jej ojciec pije…
Nie miałam siły się bronić. Zaczęłam wagarować. Siedziałam godzinami na ławce w parku albo włóczyłam się po okolicy. Czułam się niewidzialna.
Pewnego dnia Igor przyszedł do mojego pokoju z podbitym okiem.
— Co się stało?!
— Chłopaki ze szkoły… powiedzieli, że jesteśmy dziwakami…
Przytuliłam go mocno pierwszy raz od miesięcy.
Wieczorem matka wybuchła płaczem.
— Nie dam rady… Nie umiem być sama…
Ojciec wyszedł bez słowa. Wrócił nad ranem pijany.
— To przez ciebie! — krzyczała matka. — Gdybyś nie był taki słaby…
— Przestańcie! — wrzasnęłam. — Przestańcie się wreszcie kłócić!
Wtedy Igor uciekł z domu. Szukaliśmy go całą noc po okolicy. Znalazłam go nad rzeką, siedział skulony na brzegu.
— Chciałem tylko… żebyście przestali się kłócić — szlochał.
Zrozumiałam wtedy, że nie mogę już dłużej uciekać od odpowiedzialności za rodzinę.
Zaczęłam pomagać matce w domu. Znalazłam dorywczą pracę w sklepie spożywczym na rogu. Ojciec coraz częściej znikał na całe noce.
Pewnego dnia wrócił z walizką.
— Odchodzę — powiedział cicho. — Przepraszam was…
Matka osunęła się na podłogę bez słowa.
Zostałyśmy same z Igorem.
Było ciężko. Matka popadła w depresję, Igor zamknął się w sobie. Ja walczyłam o każdy dzień – szkoła, praca, domowe obowiązki.
Któregoś wieczoru usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam przeglądać stare listy dziadka. Znalazłam jeden adresowany do mnie: „Zuzanno, pamiętaj – dom to nie ściany, ale ludzie”.
Te słowa zmieniły wszystko.
Zaczęłam rozmawiać z matką o jej lękach i żalach. Z Igorem o jego samotności w nowej szkole. Powoli odbudowywaliśmy naszą rodzinę na nowo – bez ojca, ale z nadzieją.
Po roku matka znalazła pracę w bibliotece miejskiej. Igor zaprzyjaźnił się z chłopakiem z sąsiedztwa – Michałem, który też przeprowadził się niedawno z innego miasta.
Ja zdałam maturę i dostałam się na studia pedagogiczne w Radomiu.
Czasem wracam myślami do tamtego dnia przeprowadzki i zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy dom można zbudować wszędzie – nawet tam, gdzie wszystko wydaje się obce?
A wy? Czy mieliście kiedyś poczucie, że świat wali wam się na głowę? Jak sobie wtedy poradziliście?