Oddałam im wszystko, a dziś jestem sama. Czy naprawdę na to zasłużyłam?
– Mamo, możesz zostać z dziećmi jeszcze tydzień? – głos mojej córki, Magdy, drżał lekko przez telefon. – W pracy mam delegację, a Piotr znowu na dyżurach.
Spojrzałam na zegar w kuchni. Była 22:30, a ja właśnie kończyłam prasować koszulki wnuków na jutro do przedszkola. Zmęczenie ściskało mnie za gardło, ale odpowiedziałam: – Oczywiście, kochanie. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Tak wyglądało moje życie przez ostatnie siedem lat. Najpierw Magda wróciła do pracy po urodzeniu bliźniaków, potem syn, Tomek, rozwiódł się i przyprowadzał do mnie swoją córeczkę na całe weekendy. Byłam babcią na pełen etat – gotowa, by ratować sytuację, gdy tylko dzieci mnie potrzebowały.
Pamiętam, jak kiedyś sąsiadka, pani Zosia, powiedziała: – Pani Haniu, pani to ma złote serce. Ale niech pani uważa, bo dzieci się przyzwyczają i potem…
Wzruszyłam wtedy ramionami. Przecież rodzina jest najważniejsza. Tak mnie wychowano. Tak wychowałam swoje dzieci.
Ale dziś… dziś siedzę sama przy kuchennym stole. Wnuki wyrosły – mają swoje koleżanki, zajęcia dodatkowe, telefony. Magda dzwoni rzadko, Tomek jeszcze rzadziej. Ostatnie święta spędziłam sama, bo „wszyscy byli zajęci”.
Wczoraj zadzwoniłam do Magdy:
– Cześć córeczko! Może wpadniecie w weekend na obiad?
– Oj mamo… Wiesz, mamy tyle spraw… Może innym razem?
Odłożyłam słuchawkę i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przecież nie proszę o wiele. Chciałabym tylko usłyszeć śmiech wnuków w moim domu, poczuć zapach ich włosów, kiedy przytulają się na dobranoc.
Czasem mam wrażenie, że stałam się dla nich niewidzialna. Jakby moja obecność była oczywista – wtedy, gdy byłam potrzebna. Teraz jestem tylko „babcią Hanią”, która zawsze odbierze telefon, gdy trzeba pomóc, ale nie wtedy, gdy chce się po prostu porozmawiać.
Pamiętam dzień, kiedy Magda odebrała awans:
– Mamo, bez ciebie bym tego nie osiągnęła! – powiedziała wtedy przez łzy wzruszenia.
A teraz? Nawet nie zaprosiła mnie na uroczystość w pracy.
Z Tomkiem jest podobnie. Po rozwodzie był załamany – gotowałam mu obiady, pomagałam przy małej Amelce. Dziś Amelka ma 13 lat i nie pamięta już wspólnych wieczorów z babcią przy puzzlach.
Ostatnio próbowałam zorganizować rodzinny obiad. Upiekłam szarlotkę według starego przepisu mojej mamy. Czekałam od rana – stół nakryty białym obrusem, świeże kwiaty w wazonie. Magda zadzwoniła godzinę przed:
– Mamo, przepraszam… Kacper się rozchorował, musimy zostać w domu.
Tomek nawet nie zadzwonił.
Wieczorem usiadłam w fotelu i patrzyłam na zdjęcia wnuków na półce. Przypomniało mi się dzieciństwo Magdy i Tomka – jak biegali po ogrodzie, jak tuliłam ich do snu. Czy wtedy też nie doceniałam mojej mamy? Czy to po prostu kolej rzeczy?
Czasem czuję złość. Dlaczego tak jest? Oddałam im wszystko – czas, zdrowie, marzenia o podróżach czy własnych pasjach. Zawsze byłam „na zawołanie”. A teraz? Nawet krótkiej wizyty nie mogą mi poświęcić.
Próbowałam rozmawiać z Magdą:
– Córeczko… Czuję się ostatnio bardzo samotna.
– Oj mamo… Przesadzasz! Przecież dzwonimy do ciebie! Każdy ma swoje życie.
Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam nauczyć się żyć dla siebie? Ale jak to zrobić po tylu latach życia dla innych?
Czasem myślę o wyjeździe do sanatorium. Może tam poznam kogoś nowego? Może nauczę się haftować albo zapiszę się na kurs komputerowy dla seniorów? Ale zaraz pojawia się głos w głowie: „A jeśli dzieci będą mnie potrzebować?”
W nocy długo nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i pytam siebie: czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy bycie dobrą matką i babcią oznacza samotność na starość?
Dziś rano zadzwoniła sąsiadka:
– Pani Haniu, idziemy z dziewczynami na nordic walking! Dołączy pani?
Zawahałam się tylko chwilę.
– Dobrze… Chętnie pójdę.
Może to początek nowego rozdziału? Może czas nauczyć się żyć także dla siebie?
Czasem patrzę w lustro i pytam: czy naprawdę muszę wybierać między rodziną a własnym szczęściem? Czy ktoś jeszcze czuje się tak jak ja?