Oddałam synowi rodzinny dom. Teraz czuję się jak intruz we własnym życiu – czy naprawdę dobrze zrobiłam?
— Mamo, czy możesz nie przestawiać tych filiżanek? — głos Pawła rozległ się z kuchni, a ja zamarłam z porcelaną w dłoniach. Przez chwilę patrzyłam na swoje ręce, na te znajome filiżanki, które jeszcze niedawno sama układałam w kredensie. Teraz wszystko miało swoje nowe miejsce, a ja… ja chyba już nie miałam swojego.
Oddałam dom Pawłowi pół roku temu. Podpisałam akt notarialny z drżącą ręką, choć wtedy wydawało mi się, że robię to z miłości i rozsądku. „Niech młodzi mają łatwiej,” powtarzałam sobie, patrząc na syna i jego żonę, Magdę. Przecież to dom rodzinny – miejsce, gdzie Paweł się wychował, gdzie świętowaliśmy każde Boże Narodzenie i Wielkanoc, gdzie płakałam po śmierci męża i gdzie cieszyłam się z narodzin wnuczki. Myślałam, że oddając dom, oddaję im szczęście. Nie przewidziałam tylko jednego: że sama zostanę bez swojego miejsca.
— Przepraszam, Pawełku — powiedziałam cicho i odstawiłam filiżanki tam, gdzie wskazała Magda. Usłyszałam jej kroki na schodach.
— Mamo, czy możesz nie zostawiać swoich rzeczy w salonie? Zosia się o nie potyka — rzuciła z lekkim uśmiechem, ale w jej głosie wyczułam irytację. Zosia to moja wnuczka, oczko w głowie. Dla niej chciałam tu zostać, być blisko, pomagać. Ale coraz częściej miałam wrażenie, że jestem tylko przeszkodą.
Wieczorem siedziałam w swoim dawnym pokoju — teraz gościnnym — i patrzyłam na zdjęcia na komodzie. Mój mąż, Andrzej, uśmiechał się do mnie z ramki. „Co byś zrobił na moim miejscu?” — zapytałam w myślach. Zawsze powtarzał: „Rodzina to dom. Dom to rodzina.” Ale co jeśli rodzina już nie chce tego domu dzielić?
Kiedyś ten dom tętnił życiem. Słychać było śmiech dzieci, zapach ciasta unosił się z kuchni, a wieczorami siadaliśmy razem przy stole. Teraz wszystko było inne. Paweł i Magda mieli swoje zasady: nie wolno przestawiać rzeczy bez pytania, nie wolno gotować po dwudziestej, nie wolno zapraszać gości bez uprzedzenia. Nawet ogród — mój ukochany ogród — przeszedł metamorfozę. Stare róże zostały wykopane, a na ich miejscu pojawiły się tuje i trampolina dla Zosi.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Pawła i Magdy w kuchni:
— Musimy jej powiedzieć…
— Ale jak? Przecież to jej dom…
— Już nie jej. Musimy mieć trochę prywatności.
Serce mi zamarło. Czy naprawdę stałam się ciężarem?
Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapytałam Pawła:
— Synku… czy przeszkadzam wam?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Mamo, nie o to chodzi… Po prostu… Chcielibyśmy mieć trochę więcej przestrzeni dla siebie.
Zrozumiałam wtedy wszystko. Oddałam im dom i miejsce w rodzinie. Sama zostałam na marginesie.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić na długie spacery po okolicy. Czasem siadałam na ławce pod starym dębem i patrzyłam na dom z daleka. Widziałam przez okno Zosię bawiącą się z Magdą, Pawła naprawiającego rower… I czułam się jak widz własnego życia.
Pewnego popołudnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
— Pani Aniu, co taka smutna?
Opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak czuję się niepotrzebna we własnym domu.
— Wie pani… ja też oddałam dom córce. I też czułam się jak intruz. Ale potem znalazłam swoje miejsce — zaczęłam działać w klubie seniora, poznałam nowych ludzi… Może pani też spróbuje?
Wróciłam do domu z nową myślą. Może rzeczywiście powinnam poszukać swojego miejsca gdzie indziej? Ale jak zostawić wspomnienia?
Następnego dnia Paweł zaproponował rozmowę.
— Mamo… Może lepiej byłoby ci u siebie? Możesz wynająć mieszkanie w mieście… Będziesz miała spokój i blisko do lekarza.
Łzy napłynęły mi do oczu.
— A wy? Zosia?
— Będziemy cię odwiedzać — zapewnił szybko.
Wiedziałam jednak, że to już nie będzie to samo.
Przez kolejne tygodnie walczyłam ze sobą. Każdy dzień był coraz trudniejszy. Czułam się jak duch krążący po korytarzach własnego domu.
W końcu podjęłam decyzję: wyprowadzę się. Wynajęłam małe mieszkanie w bloku na obrzeżach miasta. Pierwsze noce były najgorsze — cisza aż bolała w uszach. Ale potem zaczęło być lepiej. Zapisałam się do klubu seniora, zaczęłam chodzić na zajęcia plastyczne. Poznałam nowych ludzi.
Paweł i Magda odwiedzali mnie rzadko. Zosia czasem dzwoniła przez telefon.
Często wracam myślami do tamtej decyzji. Czy dobrze zrobiłam? Czy można być gościem w miejscu, które samemu się tworzyło?
Czasem patrzę przez okno na zachodzące słońce i pytam siebie: czy oddając dom, można stracić rodzinę? A może to ja za bardzo trzymałam się przeszłości?