„Przestałam wspierać córkę finansowo – teraz nie widuję wnuka. Czy naprawdę byłam tylko portfelem?”
– Mamo, nie rozumiesz, że teraz wszystko kosztuje? – głos Magdy drżał, choć próbowała brzmieć stanowczo. Stałyśmy w jej kuchni, między stertą dziecięcych zabawek a niedopitą kawą. Wnuk, Staś, bawił się w kącie, rzucając na mnie ukradkowe spojrzenia. – Ja po prostu nie dam rady bez twojej pomocy.
Patrzyłam na nią i czułam, jak coś we mnie pęka. Przez lata robiłam wszystko, by jej niczego nie brakowało. Pracowałam po godzinach w szkole, brałam korepetycje, nawet sprzątałam u sąsiadki, żeby kupić Magdzie nowy plecak czy opłacić wycieczkę klasową. Teraz jestem na emeryturze i ledwo wiążę koniec z końcem. Ale Magda tego nie widzi. Dla niej zawsze byłam tą, która „da radę”.
– Magda, ja już nie mogę – powiedziałam cicho. – Mam swoją emeryturę i muszę z niej żyć. Nie dam rady ci pomagać tak jak kiedyś.
Widziałam w jej oczach rozczarowanie. Może nawet złość. Ale nie powiedziała nic więcej. Spakowała Stasia i wyszła, rzucając tylko: – Zadzwonię później.
Nie zadzwoniła. Minął tydzień, potem miesiąc. Próbowałam dzwonić, pisać SMS-y. Odpowiadała zdawkowo albo wcale. W końcu przestała odbierać.
Z początku myślałam, że to chwilowe. Że się obraziła, ale jej przejdzie. Przecież zawsze się godziłyśmy. Ale tym razem było inaczej. Nie zaprosiła mnie na urodziny Stasia. Nie przyszła na moje imieniny. Nawet na święta nie zadzwoniła.
Siedziałam sama przy stole, patrząc na pusty talerz i słuchając ciszy w mieszkaniu. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie, gwarze dzieci i wnuków przy stole. Tymczasem zostałam sama z herbatą i wspomnieniami.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Coś dawno Magdy u ciebie nie widziałam – zagadnęła.
– No… trochę się pokłóciłyśmy – wymamrotałam.
– Dzieci teraz takie są – westchnęła Zofia. – Moja też tylko dzwoni, jak czegoś potrzebuje.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę wychowałam córkę na osobę, która widzi we mnie tylko portfel? Przecież tyle razem przeszłyśmy! Po śmierci męża to ja byłam wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Nigdy nie odmawiałam pomocy.
Ale może właśnie to był mój błąd? Może za bardzo ją przyzwyczaiłam?
W głowie miałam tysiące pytań bez odpowiedzi. Czy gdybym była bardziej stanowcza, dziś miałabym z nią lepszy kontakt? Czy powinnam była czasem powiedzieć „nie”?
Mijały kolejne miesiące. Czasem widywałam Magdę z daleka – spieszącą się do pracy, prowadzącą Stasia za rękę do przedszkola. Chciałam podejść, przytulić wnuka, zapytać co u nich… Ale bałam się odrzucenia.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i napisałam list:
„Magdo,
Nie wiem, co się między nami stało. Bardzo tęsknię za tobą i Stasiem. Wiem, że nie mogę już pomagać ci finansowo tak jak kiedyś, ale wciąż jestem twoją mamą i babcią Stasia. Chciałabym was zobaczyć, porozmawiać przy herbacie jak dawniej. Proszę, odezwij się.
Mama”
Nie dostałam odpowiedzi.
Zaczęłam chodzić na spacery po parku, gdzie czasem bawił się Staś z Magdą. Stałam z daleka i patrzyłam, jak mój wnuk rośnie – już taki duży! Raz spojrzał w moją stronę i pomachał niepewnie ręką. Magda odwróciła wzrok.
W domu coraz częściej płakałam po nocach. Czułam się bezużyteczna i niewidzialna. Zaczęłam rozmawiać z psychologiem w ośrodku dla seniorów – powiedział mi: „Pani Anno, czasem trzeba pozwolić dzieciom dorosnąć i ponosić konsekwencje swoich wyborów”.
Ale jak pozwolić odejść własnemu dziecku?
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Numer Magdy.
– Mamo… – usłyszałam cichy głos po drugiej stronie słuchawki. – Staś pytał o ciebie… Może przyjdziesz na jego przedstawienie w przedszkolu?
Serce mi zabiło mocniej.
– Oczywiście! – odpowiedziałam natychmiast.
Na przedstawieniu Staś podbiegł do mnie i rzucił mi się na szyję.
– Babciu! Tęskniłem!
Magda stała z boku, trochę spięta.
Po wszystkim podeszła do mnie:
– Przepraszam, mamo… Było mi ciężko bez twojej pomocy i… chyba nie umiałam sobie poradzić inaczej.
Objęłyśmy się obie zapłakane.
Dziś nasza relacja jest inna niż kiedyś. Nie wspieram Magdy finansowo – wspieram ją rozmową, obecnością, czasem radą. Czasem jest trudno, czasem boli… Ale wiem jedno: jestem dla niej kimś więcej niż tylko portfelem.
Czy naprawdę można nauczyć dorosłe dziecko szacunku do rodzica? Czy miłość matki zawsze wystarczy? Co wy o tym myślicie?