Za dużo troski – historia, która rozdziera serce i śmieszy jednocześnie
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Nie, nie przesadzam – to był ten dźwięk, który wyrywa człowieka ze snu i od razu zapowiada, że dzień nie będzie zwyczajny. Była szósta rano, środek listopada, a ja, Lena Majewska, miałam nadzieję na spokojny weekend. Zamiast tego usłyszałam wrzask: „Kto znowu zostawił buty na środku korytarza?!”.
To była moja mama, Danuta. Zawsze pierwsza na nogach, zawsze gotowa do walki z chaosem. Ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, z kuchni dobiegł mnie inny głos – niższy, bardziej stanowczy:
– Danusiu, nie przesadzaj! W moim domu buty zawsze stały przy drzwiach i nikomu nie przeszkadzały!
To teściowa, Jadwiga. Od trzech tygodni mieszkamy wszyscy razem – ja, mój mąż Paweł, nasza córka Zosia i obie matki. Remont w mieszkaniu mojej mamy przeciągnął się przez zalanie, a teściowa przyjechała „na chwilę” po operacji kolana. Dwie królowe pod jednym dachem. Ja byłam ich służącą.
Wyszłam z pokoju w dresie i rozczochranych włosach. W kuchni już wrzało. Danuta szorowała blat, a Jadwiga stała przy kuchence i mieszała owsiankę.
– Leno, powiedz swojej matce, żeby nie ruszała mojej kawy! – rzuciła Jadwiga.
– Mamo, czy możesz nie dotykać rzeczy Jadwigi? – westchnęłam.
– Ja tylko sprzątam! – Danuta spojrzała na mnie z wyrzutem. – W tym domu nikt nie dba o porządek.
– Bo tu nie jest muzeum! – odbiła piłeczkę teściowa.
Paweł schował się w łazience. Zosia udawała, że śpi. Ja miałam ochotę wyjść na balkon i krzyczeć.
Przez kolejne dni było tylko gorzej. Każda czynność stawała się polem bitwy. Jadwiga gotowała rosół na niedzielę – Danuta twierdziła, że za tłusty. Danuta piekła szarlotkę – Jadwiga narzekała na zapach cynamonu. Nawet pranie było powodem do awantury:
– Kto wrzucił moje białe majtki do prania z jeansami?!
– To nie ja! – krzyczały obie jednocześnie.
Wieczorami Paweł próbował mnie pocieszać:
– Kochanie, to tylko na chwilę…
– Mówiłeś to tydzień temu! – syczałam przez łzy.
– Może pogadasz z nimi?
– A może ty pogadasz ze swoją matką?
Czułam się jak dziecko rozwodzących się rodziców. Każda z nich chciała mieć mnie po swojej stronie. Mama opowiadała mi o swoich bólach kręgosłupa i jak bardzo jest zmęczona życiem. Teściowa narzekała na samotność i na to, że nikt jej nie docenia.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam obie siedzące przy stole. Cisza była gęsta jak śmietana.
– Co się stało? – zapytałam ostrożnie.
– Twoja matka wyrzuciła moje lekarstwa do śmieci! – Jadwiga była bliska płaczu.
– Bo były przeterminowane! – Danuta podniosła głos.
Zosia weszła do kuchni i rzuciła:
– Babcie, przestańcie się kłócić! Ja chcę tylko kanapkę!
Wtedy pękłam.
– Dość! – krzyknęłam tak głośno, że nawet pies sąsiadów ucichł. – Albo znajdziecie sposób na wspólne życie, albo każda wraca do siebie!
Obie spojrzały na mnie jak na wariatkę.
– Lena…
– Nie Lena! Mam dość! Chcę mieć dom, a nie pole bitwy!
Tej nocy nie spałam. Siedziałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i myślałam o tym, jak bardzo kocham obie kobiety i jak bardzo mam ich dość. Przypomniałam sobie dzieciństwo – mama zawsze była surowa, ale troskliwa. Teściowa przyjęła mnie jak córkę po śmierci mojego ojca. Ale teraz…
Następnego dnia Paweł zaproponował kompromis:
– Może ustalimy grafik? Kto gotuje, kto sprząta?
Obie matki prychnęły.
– Ja nie będę gotować według harmonogramu! – Jadwiga.
– A ja nie będę sprzątać po cudzych obiadach! – Danuta.
Wtedy Zosia wpadła na genialny pomysł:
– A może babcie pojadą razem do sanatorium?
Obie spojrzały na nią z niedowierzaniem.
– Razem?!
– Tak! Tam są zajęcia z jogi i tańca…
Ku mojemu zdziwieniu zaczęły rozważać ten pomysł na poważnie. Przez dwa dni w domu panował względny spokój – każda sprawdzała oferty sanatoriów w Ciechocinku i Kołobrzegu.
Ale zanim wyjechały, musiały jeszcze urządzić ostatnią bitwę o kuchnię:
– Jadwigo, zostaw tę patelnię!
– Sama ją kupiłam!
– Ale ja ją myję!
W końcu wyjechały. W domu zapadła cisza tak głęboka, że aż bolały uszy. Przez pierwsze godziny chodziłam po pokojach i nie mogłam uwierzyć w spokój. Paweł zrobił mi kawę, Zosia czytała książkę. Nikt się nie kłócił.
Po tygodniu dostałam kartkę z sanatorium:
„Lena, twoja teściowa chrapie gorzej niż twój ojciec po weselu kuzynki! Ale przynajmniej tu nikt nie narzeka na rosół.”
Podpis: Mama.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Może czasem trzeba przeżyć domowe piekło, żeby docenić zwykły spokój?
Czy Wy też mieliście kiedyś dość własnej rodziny? Jak radzicie sobie z nadmiarem troski? Czasem zastanawiam się: czy można kochać i mieć dość jednocześnie?