Zabrałam do siebie mamę i teraz nie poznaję własnego życia – czy jestem złą córką?
Drzwi zatrzasnęły się za mną z głuchym trzaskiem, a ja przez chwilę stałam w ciemnej klatce schodowej, ściskając klucze tak mocno, że aż bolały mnie palce. Wiedziałam, że za tymi drzwiami czeka na mnie mama – moja własna matka, którą jeszcze pół roku temu błagałam, by zamieszkała ze mną w Poznaniu. Teraz codziennie modlę się o chwilę ciszy i marzę, by cofnąć czas. Czy jestem potworem?
Mam na imię Agata. Mam 44 lata, pracuję jako księgowa w dużej firmie transportowej. Mój mąż, Krzysiek, wyjechał do pracy do Norwegii dwa lata temu – miał wrócić po pół roku, ale życie napisało inny scenariusz. Zostałam sama z dorastającą córką, Mają. I z mamą, którą zabrałam z podlaskiej wsi, bo nie mogła już mieszkać sama.
Początek był jak z filmu o rodzinnej miłości. Mama – Helena – była wdzięczna, cicha, trochę zagubiona w mieście. „Agatko, nie wiem nawet, jak się tu światło zapala,” śmiała się nieśmiało pierwszego wieczoru. Przytuliłam ją wtedy mocno i obiecałam sobie, że dam radę. Że będziemy rodziną.
Ale już po tygodniu zaczęły się pierwsze zgrzyty. Mama nie mogła przywyknąć do miejskiego hałasu. „U was to nawet ptaki nie śpiewają!” narzekała codziennie rano. Zaczęła przestawiać rzeczy w kuchni – sól nagle była w szafce z kawą, garnki pod zlewem. „Tak jest wygodniej,” tłumaczyła. Maja przewracała oczami i zamykała się w swoim pokoju.
Najgorsze przyszło po miesiącu. Mama zaczęła narzekać na wszystko: na jedzenie („Na wsi to ziemniaki miały smak!”), na telewizję („Same głupoty puszczają!”), na sąsiadów („Ta pani spod trójki to chyba mnie nie lubi”). Ja wracałam zmęczona po pracy i słuchałam tych żalów jak wyroku.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi jej rozmowę telefoniczną z ciotką Zosią:
– Wiesz, Zosiu, tu to ja jak w więzieniu… Agata dobra dziewczyna, ale wszystko musi być po jej myśli. Nawet okna nie mogę otworzyć kiedy chcę.
Poczułam się zdradzona i upokorzona. Przecież oddałam jej swój pokój! Zrezygnowałam z wyjazdu na urlop, bo bałam się zostawić ją samą! Ale nikt tego nie widział.
Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche:
– Mamo, proszę cię, nie przestawiaj mi rzeczy w kuchni.
– A co ci szkodzi? Przynajmniej porządek będzie!
Potem coraz głośniejsze:
– Nie jestem twoją służącą! – wykrzyczałam pewnego dnia, gdy zarzuciła mi, że nie umyłam jej kubka.
– A kto ma to zrobić? Ja już nie mam siły!
Maja przestała zapraszać koleżanki do domu. „Wstydzę się babci,” powiedziała mi pewnego wieczoru przez łzy. „Ona ciągle narzeka i mówi przy nich, że jestem leniwa.” Serce mi pękło.
Znajomi zaczęli się odsuwać. Gdy zapraszałam kogoś na kawę, zawsze słyszałam wymówki: „Oj, Agata, teraz to u ciebie chyba tłoczno…” albo „Nie chcemy przeszkadzać twojej mamie”. Czułam się coraz bardziej samotna i winna.
Pewnego dnia zadzwonił mój brat Paweł z Wrocławia:
– Słuchaj, Aga, może mama przyjedzie do mnie na jakiś czas?
– Naprawdę? Chciałbyś?
– No… może spróbujemy.
Ale mama nawet nie chciała o tym słyszeć:
– Do Pawła? On nawet nie wie, jak się ziemniaki obiera! Tam bym zdechła z głodu!
Czułam się uwięziona. Nie mogłam jej oddać – co powiedzą sąsiedzi? „Córka wyrzuciła matkę na stare lata!” W pracy koleżanki opowiadały o swoich rodzicach w domach opieki z pogardą: „Ja bym tak nie mogła!” A ja? Ja już nie mogę tak żyć!
Mama coraz częściej płakała wieczorami:
– Po co mnie tu zabrałaś? Tam chociaż miałam swoje grządki… Tu tylko patrzę w ścianę.
Próbowałam ją pocieszać:
– Mamo, przecież tu masz lepszą opiekę, lekarza pod nosem…
– Ale duszy mi tu brakuje! – krzyczała.
Zaczęły się moje problemy zdrowotne: bezsenność, bóle głowy, ataki paniki przed powrotem do domu. Lekarz przepisał mi leki uspokajające. „To tylko stres,” powiedział.
W końcu wybuchłam przy stole:
– Mamo! Ja też mam swoje życie! Nie mogę być twoją pielęgniarką 24 godziny na dobę!
Mama spojrzała na mnie jak na obcą osobę:
– To oddaj mnie do domu starców! Tak będzie najlepiej!
Maja uciekła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami.
Przez kilka dni panowała cisza. Mama chodziła po domu jak cień. Ja płakałam po nocach i zastanawiałam się: czy jestem złą córką? Czy powinnam była zostawić ją na wsi?
W końcu zadzwoniłam do przyjaciółki Iwony:
– Iwona… ja już nie daję rady.
– Aga, musisz pomyśleć o sobie. Może jakaś opiekunka chociaż na kilka godzin dziennie?
Ale mama nawet o tym nie chciała słyszeć:
– Obca baba ma mi herbatę robić? Nigdy!
Czułam się coraz bardziej osaczona. W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami: „Agata wygląda coraz gorzej… Pewnie przez tę matkę.” Nawet szef zapytał mnie któregoś dnia:
– Wszystko w porządku w domu?
Skłamałam: „Tak, wszystko dobrze.” Ale przecież nic nie było dobrze.
W końcu doszło do tego, że zaczęłam marzyć o ucieczce. O tym, by po prostu wyjść i już nie wrócić. Ale przecież nie mogłam zostawić mamy samej – i Maji też nie.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę mamy z Mają:
– Wiesz, Majeczko, twoja mama kiedyś była taka radosna… Teraz tylko krzyczy.
– Bo babciu, ty też jesteś dla niej niemiła…
Mama rozpłakała się:
– Ja już chyba nikomu nie jestem potrzebna…
Usiadłam wtedy obok nich i pierwszy raz od dawna powiedziałam prawdę:
– Mamo… ja też jestem zmęczona. Kocham cię, ale nie umiem już tak żyć.
Mama spojrzała na mnie długo:
– To co teraz będzie?
Nie wiedziałam.
Dziś piszę to wszystko i czuję ulgę – może ktoś mnie zrozumie? Może ktoś miał podobnie? Czy naprawdę jestem złą córką? Czy można kochać i jednocześnie mieć dość własnej matki?
Czy Wy też kiedyś czuliście się więźniami własnej dobroci? Jak znaleźć równowagę między obowiązkiem a własnym szczęściem?