Zawsze córką w cieniu matki — historia o miłości, zdradzie i przebaczeniu
Już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę, kiedy usłyszałam znajome kroki na korytarzu. Mama weszła bez pukania, jak zawsze. — Znowu siedzisz i nic nie robisz? — rzuciła z wyrzutem, nawet na mnie nie patrząc. — W twoim wieku ja już miałam dwójkę dzieci i dom na głowie.
Mam na imię Kinga. Mam trzydzieści osiem lat i od zawsze żyję w cieniu mojej matki, Barbary. Wychowałam się w małym bloku na warszawskim Bródnie. Ojciec odszedł, gdy miałam sześć lat. Zostałyśmy same — ja i ona. Od tamtej pory mama była wszystkim: opiekunką, nauczycielką, policjantem i sędzią. Ale nigdy nie była przyjaciółką.
— Kinga, nie zapomnij dziś zadzwonić do cioci Krysi — przypomniała mi, jakbym była dzieckiem. — I nie ubieraj tej czerwonej bluzki, wyglądasz w niej jak papuga.
Zacisnęłam zęby. Chciałam jej powiedzieć, żeby przestała się wtrącać, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Próbowałam już tyle razy. Zawsze kończyło się awanturą albo cichymi dniami.
Moje życie od zawsze było podporządkowane jej oczekiwaniom. Kiedy miałam piętnaście lat i zakochałam się w chłopaku z sąsiedztwa, mama zrobiła mi piekło. — Nie będziesz się zadawać z takim nierobem! — krzyczała tak głośno, że słyszeli nas wszyscy sąsiedzi. Później długo płakałam pod kołdrą, a ona udawała, że nic się nie stało.
Skończyłam studia prawnicze, bo mama uznała, że to najlepszy wybór. — Prawnik zawsze sobie poradzi — powtarzała. Marzyłam o ASP, chciałam malować, ale nie miałam odwagi się sprzeciwić. Nawet kiedy dostałam się na wymarzoną uczelnię, mama powiedziała: — Nie po to cię wychowywałam sama, żebyś teraz bawiła się w artystkę.
Pracuję w kancelarii adwokackiej na Śródmieściu. Mam własne mieszkanie (kupione na kredyt), samochód i kota o imieniu Figa. Ale wciąż czuję się jak dziecko, które musi pytać o pozwolenie.
Najgorsze są święta. Mama zawsze musi być w centrum uwagi. — Kinga, dlaczego barszcz taki kwaśny? Kinga, czemu nie masz jeszcze męża? Kinga, kiedy wnuki? — pytania sypią się jak z karabinu maszynowego.
Dwa lata temu poznałam Pawła. Był czuły, spokojny i miał ogromne poczucie humoru. Po raz pierwszy poczułam się ważna dla kogoś innego niż mama. Kiedy powiedziałam jej o nim, skrzywiła się pogardliwie:
— Informatyk? Przecież oni tylko siedzą przy komputerach! Co on ci może dać?
Nie posłuchałam jej wtedy. Zakochałam się po uszy. Paweł był moim azylem od matczynej kontroli. Przez chwilę byłam szczęśliwa.
Ale mama nie odpuszczała. Dzwoniła codziennie — czasem po kilka razy dziennie. Potrafiła przyjść bez zapowiedzi i robić inspekcję mieszkania.
— O, widzę, że znowu nie umyłaś okien! — komentowała z przekąsem.
Paweł próbował mnie wspierać:
— Kinga, musisz jej postawić granice. Jesteś dorosła!
Ale ja nie umiałam. Bałam się jej gniewu bardziej niż czegokolwiek innego.
W końcu Paweł nie wytrzymał.
— Albo twoja matka przestaje rządzić naszym życiem, albo ja odchodzę — powiedział pewnego wieczoru.
Płakałam całą noc. Następnego dnia próbowałam porozmawiać z mamą.
— Mamo… Paweł ma rację. Musisz dać mi trochę wolności.
Spojrzała na mnie zimno:
— Wolności? A kto cię utrzymywał przez tyle lat? Kto ci pomagał?
— Ale ja już jestem dorosła…
— To sobie radź sama! — rzuciła i wyszła trzaskając drzwiami.
Paweł odszedł dwa tygodnie później. Powiedział tylko:
— Kocham cię, ale nie mogę żyć z twoją matką w tle.
Zostałam sama z Figą i pustką w sercu.
Przez kilka miesięcy żyłam jak automat: praca-dom-praca-dom. Mama dzwoniła codziennie, jakby nic się nie stało. Czasem przychodziła z zakupami albo obiadem.
— Zjadłabyś coś porządnego — mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
W końcu wybuchłam:
— Mamo! Przez ciebie straciłam Pawła! Nigdy nie pozwoliłaś mi być sobą!
Zamilkła na chwilę. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach strach.
— Ja… chciałam tylko dobrze…
— Ale nigdy mnie nie słuchałaś! Nigdy!
Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po parku. Płakałam jak dziecko.
Tamtego wieczoru zadzwoniła do mnie ciocia Krysia:
— Kinga… twoja mama płacze od kilku godzin. Może powinnaś z nią porozmawiać?
Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony czułam ulgę — po raz pierwszy powiedziałam jej prawdę prosto w oczy. Z drugiej strony bolało mnie serce.
Minęły dwa tygodnie ciszy. W końcu sama zadzwoniła:
— Kinga… przepraszam. Nie umiem być inna. Boję się zostać sama…
Po raz pierwszy usłyszałam w jej głosie słabość.
Spotkałyśmy się następnego dnia w kawiarni na Pradze. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie długo milcząc.
— Wiesz… — zaczęła cicho mama — ja też nigdy nie miałam wyboru. Twoja babcia była taka sama jak ja…
Poczułam łzy pod powiekami.
— Może czas przerwać ten łańcuch? — zapytałam cicho.
Mama skinęła głową.
Od tamtej pory próbujemy budować naszą relację od nowa. To trudne — czasem wracają stare schematy, czasem znów się kłócimy o drobiazgi. Ale pierwszy raz czuję, że jestem dla niej kimś więcej niż projektem do naprawy.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy można naprawdę wybaczyć matce wszystko? Czy da się być szczęśliwą córką kobiety, która nigdy nie pozwoliła ci dorosnąć?
A wy? Jakie macie relacje ze swoimi matkami? Czy udało wam się wyjść z ich cienia?