Zerwałam kontakt z matką przez psa – i nie żałuję. Historia o tym, jak miłość do zwierzęcia ujawniła prawdę o rodzinie

Wszystko zaczęło się od krzyku. „Alina! Alina, natychmiast wyprowadź tego psa z domu!” – głos mojej matki niósł się po klatce schodowej, aż sąsiadka z naprzeciwka uchyliła drzwi, by lepiej słyszeć awanturę. Stałam w progu swojego mieszkania na warszawskim Ursynowie, trzymając na rękach mojego ukochanego kundelka, Fafika. Miałam łzy w oczach i czułam, jak serce wali mi w piersi. Mój mąż, Paweł, stał za mną, gotów bronić nas przed kolejną falą pretensji. A mama? Mama była gotowa zrobić wszystko, by postawić na swoim.

Nie zawsze tak było. Kiedyś byłyśmy z mamą jak najlepsze przyjaciółki – dzwoniłyśmy do siebie codziennie, razem chodziłyśmy na zakupy do Biedronki, plotkowałyśmy o sąsiadkach i oglądałyśmy „Na Wspólnej”. Po śmierci taty to ja byłam jej podporą. Ale wszystko zaczęło się psuć, gdy wzięłam Fafika ze schroniska na Paluchu. Był wtedy małym, przerażonym szczeniakiem z łapką w gipsie. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia.

Mama była sceptyczna od początku. „Po co ci pies? Dzieci nie masz, to sobie psa znalazłaś?” – pytała z przekąsem. Ale ja wiedziałam swoje. Fafik był moim lekarstwem na samotność i nieudane próby zajścia w ciążę. Paweł rozumiał to doskonale – sam miał psa w dzieciństwie i wiedział, ile radości daje zwierzę w domu.

Przez pierwsze dwa lata było względnie spokojnie. Mama czasem narzekała na sierść na kanapie albo na to, że „pies śmierdzi”, ale starałam się nie wdawać w kłótnie. Wszystko zmieniło się, gdy po latach leczenia i łez zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Pamiętam ten dzień jak dziś – płakałam ze szczęścia, Paweł mnie przytulał, a Fafik merdał ogonem i próbował lizać mi twarz.

Mama przyszła z gratulacjami i… listą żądań. „Alina, teraz musisz oddać psa. Dziecko jest ważniejsze! Pomyśl o alergiach! O chorobach!” – zaczęła wyliczać wszystkie możliwe zagrożenia. Próbowałam tłumaczyć: „Mamo, Fafik jest czysty, szczepiony, nie ma żadnych pasożytów. Będziemy dbać o higienę.” Ale ona nie słuchała.

Z każdym tygodniem ciąży presja rosła. Mama dzwoniła codziennie – czasem nawet po kilka razy dziennie – i powtarzała te same argumenty: „Zrujnujesz dziecku zdrowie!”, „Nie będziesz dobrą matką!”, „Wszyscy będą się z ciebie śmiać!” Paweł próbował mnie pocieszać: „Nie przejmuj się, kochanie. To nasza decyzja.” Ale nocami leżałam bezsennie i zastanawiałam się, czy rzeczywiście nie robię czegoś złego.

Pewnego dnia mama przyszła bez zapowiedzi. Weszła do mieszkania i zaczęła przeszukiwać szafki: „Gdzie trzymasz psie miski? To trzeba wyrzucić!” Fafik schował się pod stołem i trząsł ze strachu. Wtedy nie wytrzymałam:
– Mamo, przestań! To mój dom i mój pies! Jeśli ci się nie podoba, możesz wyjść!
– Ty mnie wyrzucasz?! Własną matkę?! – krzyczała.
– Tak, jeśli nie potrafisz uszanować moich wyborów!

Od tego dnia zaczęła się wojna podjazdowa. Mama dzwoniła do mojej teściowej, pani Grażyny, próbując ją przeciągnąć na swoją stronę:
– Grażyna, powiedz tej twojej synowej, żeby oddała psa! Przecież to chore!
Teściowa była bardziej powściągliwa, ale też miała swoje „złote rady”:
– Alinko, może rzeczywiście lepiej byłoby oddać pieska na czas ciąży? Dla świętego spokoju?
Paweł był wściekły:
– Nikt nie będzie nam mówił, jak mamy żyć!

W szóstym miesiącu ciąży mama zagroziła:
– Jeśli nie oddasz psa przed porodem, nie przyjdę do szpitala!
– To nie przychodź – odpowiedziałam drżącym głosem.

Poród był trudny – cesarka, komplikacje. Przez dwa tygodnie byłam w szpitalu. Mama zadzwoniła tylko raz:
– I co? Oddałaś już tego psa?
Rozłączyłam się bez słowa.

Po powrocie do domu pierwsze co zrobiłam, to przytuliłam Fafika. Był taki szczęśliwy! Synek spał w łóżeczku obok kanapy, a Fafik leżał pod nim jak wierny strażnik.

Mama przyszła po kilku dniach z prezentami dla wnuka i… kolejną awanturą:
– Widzisz tę wysypkę na buzi dziecka? To przez psa! Ostrzegałam cię!
– Mamo, to potówki od upału! Lekarka mówiła!
– Kłamiesz! Zgłoszę to do opieki społecznej!

Wtedy Paweł wszedł do pokoju i powiedział stanowczo:
– Proszę wyjść z naszego domu.
Mama wybiegła trzaskając drzwiami.

Następnego dnia dostałam SMS-a: „Alina, jeśli nie oddasz psa, nigdy więcej mnie nie zobaczysz.” Odpisałam: „To twój wybór.” Przez kilka tygodni była cisza. Potem zaczęły się groźby: „Psa można łatwo otruć…”, „Ludzie już wiedzą, że zaniedbujesz dziecko…”

Byłam przerażona i zrozpaczona. Zgłosiłam sprawę na policję – dla własnego spokoju. Paweł zamontował kamerki przy drzwiach wejściowych.

W tym wszystkim najbardziej bolało mnie to, że mama nigdy nie zapytała: „Jak się czujesz? Czy potrzebujesz pomocy?” Liczył się tylko jej lęk przed psem i obsesja kontroli.

Minęły dwa lata. Synek jest zdrowy jak ryba – żadnych alergii ani problemów ze zdrowiem. Fafik jest jego najlepszym przyjacielem – razem bawią się na dywanie, chodzimy całą rodziną do parku na Polach Mokotowskich.

Mama czasem dzwoni do mojej siostry i wypytuje o wnuka. Ale do mnie już nie dzwoni. Czasem boli mnie ta cisza – bo przecież to moja mama. Ale wiem jedno: nie mogę pozwolić nikomu – nawet własnej matce – decydować o moim życiu kosztem szczęścia mojej rodziny i mojego ukochanego psa.

Czy naprawdę miłość do zwierzęcia może tak podzielić rodzinę? A może to właśnie pies pokazał mi prawdę o tym, kto naprawdę mnie kocha i szanuje? Co wy byście zrobili na moim miejscu?