Dom pełen ludzi, a jednak samotność – Moje życie po siedemdziesiątce

– Babciu, możesz przestać tak głośno stukać tym kubkiem? – głos mojej wnuczki, Julki, przeszył mnie jak igła. Stałam w kuchni, próbując nalać sobie herbaty, ale drżące ręce nie pozwalały mi na precyzję. Zatrzymałam się w pół ruchu, czując, jak cała moja obecność w tym domu staje się ciężarem.

Siedemdziesiąt lat. Tyle już mam. Kiedyś byłam dla nich wszystkim – opiekunką, powierniczką, kucharką, babcią, matką, żoną. Teraz jestem tylko przeszkodą. Mieszkamy razem, bo tak wyszło – córka, zięć, wnuki. Po śmierci mojego męża, Jana, nie chciałam być sama. Oni też mówili, że nie pozwolą mi zostać w pustym mieszkaniu. „Będzie nam raźniej, mamo” – zapewniała Ania, moja córka. Wtedy jeszcze wierzyłam, że rodzina to schronienie.

Dziś wiem, że gwar domu potrafi być gorszy niż cisza. Słyszę ich rozmowy, śmiechy, kłótnie. Ale nikt nie pyta, jak się czuję. Nikt nie czeka na mój głos. Czasem próbuję się wtrącić, opowiedzieć coś z dawnych lat, ale Julka przewraca oczami, a Ania rzuca krótkie: „Mamo, nie teraz”. Nawet mój zięć, Tomek, który kiedyś z szacunkiem całował mnie w rękę, teraz traktuje mnie jak mebel, który przeszkadza w przejściu do łazienki.

Najgorsze są poranki. Wstaję wcześnie, bo nie mogę spać. Słyszę, jak dom budzi się do życia, ale nikt nie zagląda do mojego pokoju. Czasem myślę, że gdybym zniknęła, zauważyliby to dopiero wtedy, gdyby zabrakło czystych kubków albo ktoś musiałby sam rozwiesić pranie.

Pamiętam, jak kiedyś Ania przyszła do mnie z płaczem, bo pokłóciła się z Tomkiem. Siedziałyśmy razem na kanapie, głaskałam ją po włosach i mówiłam, że wszystko się ułoży. Teraz, gdy widzę łzy w jej oczach, nie odważyłabym się zapytać, co się stało. Boję się, że usłyszę: „Mamo, nie wtrącaj się”.

Czasem próbuję być potrzebna. Oferuję, że ugotuję obiad, ale Ania mówi: „Mamo, odpocznij, my sobie poradzimy”. Kiedyś gotowałam dla wszystkich, pachniało rosołem i pieczonymi jabłkami. Teraz zamawiają pizzę albo jedzą na mieście. Moje przepisy leżą zapomniane w szufladzie.

Najbardziej boli mnie to, jak traktuje mnie Julka. Ma szesnaście lat, jest piękna i mądra, ale patrzy na mnie z wyższością. „Babciu, ty nie rozumiesz dzisiejszego świata” – mówi, gdy próbuję jej doradzić. Może rzeczywiście nie rozumiem? Może jestem już tylko reliktem przeszłości?

Pewnego dnia, gdy próbowałam wyjść na spacer, usłyszałam za plecami szept Tomka: „Niech ktoś z nią pójdzie, bo jeszcze się zgubi”. Zatrzymałam się w drzwiach, czując upokorzenie. Przecież całe życie mieszkałam w tej dzielnicy! To ja prowadziłam Anię do szkoły, to ja znałam każdy zakątek. Teraz jestem dla nich staruszką, którą trzeba pilnować.

Wieczorami zamykam się w swoim pokoju. Przeglądam stare zdjęcia – Jan z uśmiechem, Ania jako mała dziewczynka, nawet Tomek z czasów narzeczeństwa. Wtedy byliśmy rodziną. Teraz każdy żyje swoim życiem, a ja jestem tylko dodatkiem. Czasem słyszę przez ścianę śmiech Julki i jej brata, Michała. Chciałabym do nich dołączyć, ale wiem, że nie jestem już częścią ich świata.

Ostatnio próbowałam porozmawiać z Anią. Usiadłam obok niej w kuchni i powiedziałam: – Aniu, czuję się tu bardzo samotna.

Spojrzała na mnie zdziwiona: – Mamo, przecież jesteśmy razem. O co ci chodzi?

– O to, że nikt mnie nie słucha. Że nie jestem już potrzebna.

Westchnęła ciężko: – Mamo, nie przesadzaj. Każdy ma swoje sprawy. Ty też powinnaś znaleźć sobie jakieś zajęcie.

Jakie zajęcie? W tym wieku? Kiedy wszystko, co kochałam – ogród, gotowanie, opieka nad rodziną – zostało mi odebrane? Próbowałam zapisać się na Uniwersytet Trzeciego Wieku, ale Ania powiedziała, że to za daleko i nie ma kto mnie wozić.

Czasem myślę o wyprowadzce. Może powinnam wrócić do swojego starego mieszkania? Ale boję się ciszy. Boję się pustki. Boję się, że nikt mnie już nie odwiedzi.

Wczoraj wieczorem podsłuchałam rozmowę Tomka i Ani:

– Twoja mama robi się coraz bardziej dziwna. Może trzeba pomyśleć o domu opieki?

– Jeszcze nie teraz – odpowiedziała Ania cicho. – Ale czasem mam już dość.

Leżałam wtedy w łóżku i płakałam. Nie dlatego, że chcą mnie oddać do domu opieki. Płakałam, bo zrozumiałam, że już dawno przestałam być dla nich kimś ważnym. Jestem tylko obowiązkiem.

Dziś rano Julka wpadła do mojego pokoju bez pukania:

– Babciu, masz jakieś pieniądze? Potrzebuję na kino.

Wyjęłam portfel i podałam jej dwadzieścia złotych. Nawet nie podziękowała. Wybiegła z pokoju, zostawiając mnie z poczuciem pustki.

Zastanawiam się czasem, czy to ja się zmieniłam, czy świat wokół mnie. Czy można jeszcze odnaleźć siebie wśród ludzi, którzy już dawno przestali cię widzieć? Czy samotność wśród bliskich boli bardziej niż samotność w pustym mieszkaniu?

Może powinnam odejść. Może powinnam zawalczyć o siebie. Ale czy mam jeszcze na to siłę?

Czy ktoś z was czuje się podobnie jak ja? Czy naprawdę rodzina zawsze jest schronieniem? A może czasem trzeba nauczyć się być swoim własnym domem?