List do nieznajomego: Jak jedna matka stanęła w obronie swojego syna z zespołem Downa

— Mamo, dlaczego oni tak na mnie patrzą? — zapytał Staś, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż zbielały mi palce. Stałam na środku placu zabaw w naszym osiedlu na warszawskim Ursynowie, a serce miałam ściśnięte jak nigdy dotąd. Widziałam, jak trzech chłopców — może dziesięcioletnich — pokazuje na Stasia palcami i chichocze. Jeden z nich, ten w czerwonej kurtce, krzyknął: — Patrzcie, jaki dziwak! — a potem dodał coś, czego nie chcę nawet powtarzać.

W tamtej chwili świat się zatrzymał. Miałam ochotę podejść i wykrzyczeć im w twarz wszystko, co myślę o ich okrucieństwie. Ale Staś patrzył na mnie z pytaniem w oczach, z tą swoją niewinną ufnością, której nie chciałam zniszczyć. Zamiast tego przyklękłam przy nim i powiedziałam: — Nie przejmuj się, kochanie. Nie wszyscy rozumieją, że każdy z nas jest wyjątkowy.

Ale w środku gotowałam się ze złości. Wieczorem, kiedy Staś już spał, usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać. List do chłopca w czerwonej kurtce. Nie znałam jego imienia, ale znałam jego twarz — i wiedziałam, że muszę coś zrobić.

„Drogi Chłopcze z Czerwonej Kurtki,

Dziś na placu zabaw powiedziałeś coś bardzo bolesnego mojemu synowi. Może nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo twoje słowa mogą ranić. Staś urodził się z zespołem Downa. To znaczy, że jego życie jest trochę inne niż twoje — ale to nie znaczy, że jest gorsze. Każdego dnia uczy mnie cierpliwości i miłości. Może gdybyś go poznał, zobaczyłbyś w nim nie 'dziwaka’, ale chłopca, który kocha piłkę nożną i śmieje się z żartów o dinozaurach…”

Pisałam długo, łzy kapały mi na papier. Wspominałam o tym, jak Staś walczył o każdy krok i każde słowo; jak nauczył mnie cieszyć się z drobiazgów. Prosiłam o jedno: o odrobinę empatii.

Następnego dnia poszłam na plac zabaw z nadzieją, że spotkam chłopca w czerwonej kurtce. Siedział na huśtawce z kolegami. Podeszłam powoli, serce waliło mi jak młotem.

— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Czy mogę ci coś dać?

Chłopiec spojrzał na mnie niepewnie.

— To dla ciebie — podałam mu list. — Przeczytaj go w domu.

Odwróciłam się i odeszłam, zanim zdążył coś powiedzieć. Cały dzień myślałam tylko o tym liście. Czy go przeczyta? Czy coś zrozumie? Czy powie rodzicom?

Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Basia.

— Gianna, czy to prawda, że napisałaś list do Kuby?

— Tak… — odpowiedziałam niepewnie.

— Jego mama była u mnie. Kuba płakał po przeczytaniu listu. Podobno nigdy nie widziała go takiego skruszonego.

Poczułam ulgę i jednocześnie smutek. Dlaczego musimy uczyć dzieci empatii przez łzy?

Kilka dni później spotkałam Kubę na klatce schodowej.

— Przepraszam za to, co powiedziałem twojemu synowi — wyszeptał, patrząc w podłogę.

— Dziękuję ci, Kuba. To bardzo ważne — odpowiedziałam i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Staś nie wiedział o liście ani o przeprosinach Kuby. Ale zauważył coś innego: kiedy następnym razem przyszedł na plac zabaw, Kuba zaprosił go do gry w piłkę.

Wieczorem Staś przytulił się do mnie i powiedział:

— Mamo, dziś było fajnie. Kuba już się nie śmieje.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Czasem jedno słowo może zranić bardziej niż cios. Ale czasem jeden list może zmienić czyjeś serce.

Czy naprawdę musimy czekać na ból, żeby nauczyć się empatii? Dlaczego tak trudno nam zaakceptować inność? Może gdybyśmy częściej rozmawiali ze sobą od serca, świat byłby lepszym miejscem dla naszych dzieci.