Moja mama urodziła mnie w wieku 66 lat – po raz pierwszy opowiadam swoją historię
– Znowu się na mnie gapią – pomyślałam, ściskając rączkę tornistra tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W szatni podstawówki, gdzie dzieciaki wrzeszczały i przepychały się do swoich szafek, ja stałam jak kołek, czując na sobie spojrzenia. – To ta, co jej babcia ją odbiera – szepnęła Ola do Marty, a one obie zachichotały, nie próbując nawet ściszyć głosu. Miałam wtedy siedem lat i już wiedziałam, że nie jestem jak inne dzieci.
Moja mama, Halina, miała 66 lat, kiedy mnie urodziła. Była najstarszą matką w naszym miasteczku pod Radomiem – a może i w całej Polsce. Gdy byłam mała, nie rozumiałam, dlaczego ludzie patrzą na nas z takim zdziwieniem albo nawet niechęcią. Dopiero później zrozumiałam, że dla nich moja mama była „za stara”, żeby mieć dziecko. Dla mnie była po prostu mamą – ciepłą, troskliwą, choć często zmęczoną i zamyśloną.
W domu zawsze było cicho. Tata zmarł na zawał kilka miesięcy przed moim narodzinami. Mama mówiła, że to ja dałam jej siłę, by żyć dalej. Ale ja czułam się ciężarem – zwłaszcza kiedy słyszałam rozmowy sąsiadek pod naszym oknem: „To nie jest normalne… Co będzie z tą dziewczynką, jak Halina odejdzie?”
Najgorsze były zebrania w szkole. Inne mamy były młode, uśmiechnięte, pachniały perfumami i miały modne fryzury. Moja mama przychodziła w starym płaszczu i chustce na głowie. Siadała z boku i milczała. Po zebraniach słyszałam szepty: „To jej babcia? Nie… To chyba matka…”
W domu próbowałam nie pytać o wiek mamy. Ale czasem nie wytrzymywałam:
– Mamo, dlaczego jesteś taka stara?
Mama patrzyła na mnie długo, jakby ważyła każde słowo.
– Bo długo czekałam na ciebie. I bardzo cię chciałam.
Nie miałam rodzeństwa. Nie miałam też dziadków – wszyscy już dawno nie żyli. Byłyśmy tylko we dwie. Mama coraz częściej chorowała – raz zapalenie płuc, raz grypa, potem złamała biodro. Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwy strach: co będzie ze mną, jeśli jej zabraknie?
W gimnazjum zaczęłam się buntować. Zazdrościłam koleżankom ich młodych rodziców, wspólnych wyjazdów nad morze, rodzinnych zdjęć z wakacji. Ja miałam tylko stare fotografie mamy z czasów młodości i jej opowieści o dawnych latach: o wojnie, o PRL-u, o tym, jak poznała tatę na zabawie w remizie.
Pewnego dnia wróciłam do domu późno. Mama siedziała przy stole i płakała.
– Gdzie byłaś? Martwiłam się!
– Przestań się mną przejmować! – krzyknęłam. – I tak zaraz umrzesz!
Zamarłam. Słowa zawisły w powietrzu jak ciężka mgła.
Mama tylko spuściła głowę.
– Wiem, że ci trudno… Ale kocham cię najbardziej na świecie.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Przestałam ją obwiniać za to, że jest inna. Zaczęłam rozumieć jej samotność i lęk. Ale wciąż nie umiałam pogodzić się z tym, że jestem „tą dziwną”.
W liceum poznałam Bartka. Był pierwszy chłopakiem, który nie pytał o moją mamę ani nie śmiał się z niej. Kiedy przyszedł do nas na obiad i zobaczył Halinę w szlafroku i papilotach, tylko się uśmiechnął:
– Ma pani świetne poczucie humoru!
Mama rozpromieniła się jak dziecko.
Z czasem zaczęłam doceniać jej mądrość i spokój. Kiedy miałam problemy w szkole albo sercowe rozterki, to ona potrafiła mnie uspokoić jednym zdaniem:
– Wszystko mija, Zuziu. Nawet najgorszy smutek.
Ale strach przed przyszłością nie znikał. Kiedy miałam 15 lat, mama trafiła do szpitala z powodu udaru. Siedziałam przy jej łóżku i trzymałam ją za rękę.
– Nie zostawiaj mnie…
Otworzyła oczy i wyszeptała:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Po jej powrocie do domu musiałam szybko dorosnąć. Gotowałam obiady, robiłam zakupy, pilnowałam leków. Czułam się jak dorosła kobieta uwięziona w ciele nastolatki.
Rodzina mamy – ciotki i kuzynki – pojawiły się nagle jak grzyby po deszczu.
– Halina już nie daje rady! Trzeba myśleć o przyszłości tej dziewczyny!
Jedna z ciotek zaproponowała dom dziecka.
– Lepiej tam niż samej z chorą staruszką!
Poczułam wtedy taki gniew i rozpacz, że uciekłam z domu na całą noc.
Wróciłam nad ranem – mama spała niespokojnie na kanapie. Usiadłam obok niej i po raz pierwszy od dawna przytuliłam ją mocno.
– Nie oddam cię nikomu – wyszeptałam.
Dziś mam piętnaście lat i wiem jedno: życie z mamą było trudne i samotne, ale nauczyło mnie odwagi i empatii. Nadal boję się przyszłości – co będzie, gdy zostanę sama? Czy znajdę w sobie siłę, by żyć dalej?
Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam: czy jestem inna? Czy to źle być „inną”? A może właśnie to czyni mnie wyjątkową? Co wy o tym sądzicie?