Noc, która zmieniła wszystko: Ucieczka od tyrana i samotność na klatce schodowej

— Mamo, dlaczego musimy wychodzić w nocy? — zapytała cicho Zosia, tuląc się do mojego ramienia. Jej braciszek, Michał, spał jeszcze, nieświadomy, że właśnie wywróciłam ich świat do góry nogami. Drżałam, nie tylko z zimna, ale i ze strachu. W głowie wciąż słyszałam krzyk Marka, mojego męża: „Jesteś nikim! Bezużyteczna! Zobaczysz, jeszcze pożałujesz!”

Nie miałam już siły. Przez lata znosiłam jego wyzwiska, ciosy, upokorzenia. Każdego dnia powtarzałam sobie, że robię to dla dzieci, że muszę wytrzymać, bo przecież gdzie pójdę? Kto mi pomoże? Ale tej nocy, kiedy zobaczyłam, jak Marek podnosi rękę na Zosię, coś we mnie pękło. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do starej torby, wzięłam dzieci za ręce i wyszłam. Nie oglądałam się za siebie.

Szliśmy przez ciemne ulice Warszawy. Każdy krok był ciężki, serce waliło mi jak oszalałe. W głowie miałam tylko jedno miejsce — Agnieszka. Moja przyjaciółka od liceum, jedyna osoba, której ufałam bezgranicznie. Wiedziałam, że ona mnie zrozumie. Przecież tyle razy powtarzała: „Gdybyś tylko potrzebowała pomocy, dzwoń do mnie o każdej porze!”

Wykręciłam jej numer z drżącymi palcami. Odebrała niemal natychmiast.

— Magda? Co się stało? — Jej głos był pełen niepokoju.

— Agnieszka… ja… uciekłam od Marka. Jestem z dziećmi. Możemy przyjść do ciebie? — głos mi się załamał.

— Oczywiście! Przyjdźcie, czekam na was! — odpowiedziała bez wahania.

Poczułam ulgę. Przez chwilę uwierzyłam, że wszystko się ułoży. Dotarliśmy pod jej blok. Dzieci były zmęczone, Zosia płakała cicho. Zadzwoniłam domofonem. Po chwili usłyszałam znajomy głos Agnieszki:

— Już schodzę!

Drzwi się otworzyły. Wpadłam jej w ramiona, łzy same płynęły mi po policzkach. Michał obudził się i zaczął płakać. Agnieszka przytuliła nas wszystkich.

Nagle na klatce pojawił się Paweł, jej mąż. Spojrzał na nas z niechęcią.

— Co tu się dzieje? — zapytał chłodno.

— Magda z dziećmi potrzebuje pomocy — powiedziała Agnieszka stanowczo.

— O tej porze? Przecież mamy własne dzieci! Nie możemy mieszać się w cudze sprawy! — Paweł był nieugięty.

— Paweł, proszę cię… — Agnieszka próbowała go przekonać.

— Nie! — przerwał jej ostro. — Nie chcę problemów w naszym domu. Magda, przykro mi, ale nie możesz tu zostać.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen. Agnieszka była rozdarta. Widziałam łzy w jej oczach.

— Przepraszam… — wyszeptała bezradnie.

Zamknęli przed nami drzwi. Zostałam sama z dwójką dzieci na zimnej klatce schodowej. Zosia wtuliła się we mnie mocniej.

— Mamo, gdzie teraz pójdziemy? — zapytała cicho.

Nie wiedziałam. Czułam się jak najgorsza matka na świecie. Próbowałam zadzwonić do siostry, ale nie odbierała. Mama mieszkała daleko, a z ojcem nie miałam kontaktu od lat. Przypomniałam sobie słowa Marka: „Nikt cię nie zechce, nikt ci nie pomoże!” Czy naprawdę miał rację?

Siedzieliśmy na klatce przez długie minuty. Dzieci zasypiały na moich kolanach. W głowie kłębiły mi się myśli: co dalej? Czy powinnam wrócić do Marka? Czy lepiej spać na ulicy niż wracać do piekła?

Nagle usłyszałam ciche kroki. To Agnieszka. Usiadła obok mnie na schodach.

— Magda… Przepraszam. Paweł jest uparty, boi się problemów. Ale ja… nie mogę cię tak zostawić. Mam trochę pieniędzy. Możesz pojechać do schroniska dla kobiet. Znam adres. Proszę, nie wracaj do Marka — powiedziała, wciskając mi do ręki kopertę.

Patrzyłam na nią z wdzięcznością i żalem jednocześnie. Wiedziałam, że ona naprawdę chce pomóc, ale jest uwięziona w swoim małżeństwie tak samo jak ja byłam w swoim. Przytuliłyśmy się na pożegnanie. Zosia i Michał nawet nie otworzyli oczu.

Wyszłam z bloku. Noc była zimna, ale w sercu czułam jeszcze większy chłód. Szłam przez miasto z dziećmi na rękach, szukając nadziei tam, gdzie jej już nie było. W końcu dotarłam do schroniska. Przyjęli nas bez pytań. Dzieci zasnęły w czystej pościeli, a ja po raz pierwszy od lat poczułam się bezpieczna.

Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Przypominałam sobie wszystkie chwile upokorzenia, strachu, samotności. Zastanawiałam się, ile kobiet w Polsce przeżywa to samo co ja. Ile z nich nie ma dokąd pójść? Ile z nich słyszy od bliskich: „Nie mieszaj nas w swoje sprawy”? Czy naprawdę jesteśmy aż tak obojętni na cudzą krzywdę?

Może powinnam była walczyć o siebie wcześniej? Może powinnam była zaufać komuś innemu? A może po prostu świat nie jest gotowy na to, by pomagać tym, którzy najbardziej tego potrzebują?

Czy naprawdę nie mam już nikogo? Czy to już koniec mojej historii, czy dopiero początek nowego życia?