„To kobiece zajęcie, ty to zrób”: Mój siedmioletni syn odmówił sprzątania zabawek. Wtedy pękłam i przestałam być idealną żoną
– Nie będę sprzątał tych klocków, to kobiece zajęcie – powiedział Staś, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. Zamarłam z ręką w połowie drogi do pudełka na zabawki. W tej jednej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Siedem lat wychowywania, tłumaczenia, pokazywania przykładem – a on wypowiada takie słowa.
W kuchni cicho pyrkał rosół, a w salonie mój mąż, Tomek, przeglądał wiadomości na telefonie. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z domu i nie wracać. Ale zamiast tego usiadłam na podłodze obok Stasia i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Dlaczego uważasz, że to kobiece zajęcie? – zapytałam cicho, choć w środku aż się gotowałam.
Staś wzruszył ramionami. – Bo babcia zawsze sprząta, a ty też. Tata nigdy nie sprząta zabawek.
Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przypomniały mi się wszystkie te lata, kiedy moja mama powtarzała: „Kasia, dom musi lśnić. Mąż ma mieć wyprasowaną koszulę. Dzieci czyste i najedzone. I pamiętaj – musisz też zarabiać, bo czasy się zmieniły”. Babcia była jeszcze bardziej surowa: „Kobieta powinna umieć wszystko. Jeśli nie potrafisz, to znaczy, że zawiodłaś”.
Od dziecka żyłam pod presją tych słów. Moja starsza siostra, Magda, była ich ucieleśnieniem – perfekcyjna pani domu, dwójka dzieci zawsze grzecznych i czystych, mąż w garniturze i uśmiechnięty. Ja? Wiecznie zmęczona, z wiecznym poczuciem winy, że nie jestem dość dobra.
– Tomek! – zawołałam nagle, nie mogąc już dłużej tego znieść.
Mąż podniósł wzrok znad telefonu. – Co się stało?
– Staś twierdzi, że sprzątanie zabawek to kobiece zajęcie. Może mu coś powiesz?
Tomek westchnął i wzruszył ramionami. – Daj spokój, Kasia. To tylko dziecko. Po co się przejmujesz?
Poczułam łzy napływające do oczu. To nie było „tylko dziecko”. To był efekt lat wychowania w duchu tradycji, które mnie samej odbierały oddech.
Wieczorem zadzwoniła mama. Zawsze dzwoniła w niedzielę wieczorem.
– Jak tam u was? – zapytała pogodnym głosem.
– W porządku – skłamałam odruchowo.
– A rosół zrobiłaś? – dopytywała.
– Tak…
– A Staś odrobił lekcje? Ubrania wyprasowane na jutro?
Zacisnęłam zęby. – Mamo, czy ty zawsze musisz mnie rozliczać?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Ja tylko chcę ci pomóc być dobrą żoną i matką – powiedziała cicho.
– Może ja nie chcę być taka jak ty i babcia! – wybuchłam nagle. – Może mam dość tego wszystkiego!
Mama westchnęła ciężko. – Kiedyś mi podziękujesz.
Rozłączyłam się i długo siedziałam w ciemności kuchni. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę muszę być taka jak one? Czy to źle, że czasem nie mam siły? Że czasem wolę usiąść z książką niż prasować koszule Tomka?
Następnego dnia rano Staś znowu rozrzucił zabawki po całym pokoju. Tym razem nie powiedziałam nic. Po prostu wyszłam do pracy wcześniej niż zwykle. W pracy koleżanka zapytała: – Kasia, czemu jesteś taka przygaszona?
Opowiedziałam jej wszystko. O presji ze strony mamy i babci, o tym jednym zdaniu Stasia.
– Wiesz co? – powiedziała Basia. – Moja córka ostatnio powiedziała, że tata nie gotuje obiadu, bo to „babskie”. Też się zagotowałam. Ale wiesz co zrobiłam? Kazałam mężowi ugotować obiad razem z nią. Niech widzi!
Wracając do domu, postanowiłam spróbować inaczej. Po obiedzie poprosiłam Tomka:
– Możesz dziś posprzątać zabawki ze Stasiem? Chcę, żeby widział, że to nie tylko moje zadanie.
Tomek spojrzał na mnie zdziwiony, ale widząc moją minę, zgodził się bez słowa sprzeciwu.
Staś marudził, ale kiedy zobaczył tatę klękającego na dywanie i wrzucającego klocki do pudełka, coś się zmieniło w jego oczach.
Wieczorem usiadłam na łóżku obok Tomka.
– Dziękuję ci – powiedziałam cicho.
– Wiem, że czasem za dużo od siebie wymagasz – odpowiedział spokojnie. – Nie musisz być idealna.
Przez kolejne dni próbowałam odpuszczać sobie coraz więcej rzeczy. Nie prasowałam wszystkich koszul Tomka – sam zaczął je prasować przed pracą. Staś coraz częściej pomagał przy sprzątaniu i nawet raz sam z siebie wyniósł śmieci.
Ale najtrudniejsze było porozmawiać z mamą i babcią. Kiedy przyjechały na niedzielny obiad i zobaczyły lekki bałagan w salonie oraz nieidealnie ułożone serwetki na stole, mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Kasia…
– Mamo, babciu – przerwałam jej stanowczo. – Ja już nie chcę być perfekcyjna za wszelką cenę. Chcę być szczęśliwa i chcę nauczyć Stasia szacunku do pracy każdego człowieka – niezależnie od płci.
Babcia pokiwała głową z dezaprobatą, ale mama po chwili milczenia uśmiechnęła się smutno.
– Może masz rację… Może my też czasem za dużo od siebie wymagałyśmy…
Wieczorem długo myślałam o tym wszystkim. O tym jednym zdaniu Stasia i o tym, jak bardzo potrafi zaboleć kilka słów rzuconych mimochodem przez dziecko wychowywane w określonym klimacie domu.
Czy naprawdę musimy być idealne? Czy szczęście rodziny zależy od wyprasowanych koszul i błyszczących podłóg? A może czasem warto po prostu pozwolić sobie na bycie niedoskonałą…