„Zakochałam się po sześćdziesiątce. Dzieci uznały, że to wstyd. Czy naprawdę nie mam prawa do szczęścia?”
– Wstydzisz nas przed sąsiadami – rzuciła Magda, moja starsza córka, z takim chłodem w głosie, że aż ścisnęło mnie w gardle. Stałyśmy w mojej kuchni, a przez uchylone okno słychać było gwar krakowskiego Kazimierza. W dłoniach ściskałam kubek herbaty, jakby miał mnie ochronić przed tym, co zaraz usłyszę.
– Magda, ja tylko… – zaczęłam, ale przerwała mi gwałtownie.
– Mama, masz 63 lata! Ludzie gadają. Po co ci to? Po co ci Jan? – Jej oczy były zimne, a usta zaciśnięte w cienką linię. – Tata nie żyje nawet siedem lat, a ty…
Zamknęłam oczy. Słowa córki bolały bardziej niż samotność, która przez lata była moją codziennością. Po śmierci Staszka świat się zatrzymał. Dni zlewały się w szarość, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Dzieci – Magda i Tomek – odwiedzały mnie rzadko. Zawsze zabiegani, zawsze z telefonem przy uchu. Byłam dla nich obowiązkiem do odhaczenia na liście.
A potem pojawił się Jan.
Poznałam go przypadkiem w kawiarni na rogu Józefa i Kupa. Przysiadł się do mojego stolika, bo nie było wolnych miejsc. Pachniał kawą i czymś ciepłym, domowym. Rozmawialiśmy o wszystkim: o książkach, o dawnym Krakowie, o tym, jak trudno jest być samemu. Jego spojrzenie było pełne zrozumienia. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana.
– Jesteś piękna, Halinko – powiedział wtedy cicho, a ja poczułam rumieniec na policzkach. Jak nastolatka! Śmiałam się z siebie później w domu, ale serce biło mi szybciej na samą myśl o nim.
Spotykaliśmy się coraz częściej. Spacerowaliśmy po Plantach, chodziliśmy na wystawy do MOCAK-u, piliśmy herbatę u mnie w kuchni. Jan był wdowcem, miał dorosłego syna w Warszawie. Rozumiał moją samotność jak nikt inny.
Wiedziałam jednak, że muszę powiedzieć dzieciom. Bałam się tej rozmowy jak ognia.
– Mamo, ty chyba żartujesz – Tomek patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Co ludzie powiedzą? Sąsiadka już pytała, kto to był u ciebie ostatnio wieczorem.
– Tomku, czy naprawdę ważniejsze jest to, co powiedzą sąsiedzi? – zapytałam cicho.
– Tak! Bo potem wszyscy patrzą na nas jak na jakichś dziwaków! – wybuchnął.
Przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie słyszałam tylko ich słowa: „wstyd”, „co ludzie powiedzą”, „po co ci to”. Próbowałam sobie tłumaczyć, że mają prawo do własnych uczuć, że może boją się o mnie… Ale przecież nie robiłam nic złego! Chciałam tylko być szczęśliwa.
Jan widział mój smutek.
– Halinko, jeśli chcesz… mogę się wycofać – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na ławce pod Wawelem.
– Nie! – odpowiedziałam szybciej niż pomyślałam. – Nie chcę znów być sama.
Objął mnie delikatnie. Poczułam się bezpieczna jak nigdy dotąd.
Ale dzieci nie dawały za wygraną. Magda zaczęła przychodzić częściej, niby troskliwa, ale każda rozmowa kończyła się kłótnią.
– Mama, ty nie rozumiesz! Ludzie już gadają! Pani Zosia z drugiego piętra mówiła mi w sklepie: „A ta twoja mama to teraz kawalera sobie znalazła?”
– Magda…
– Wstyd mi! – krzyknęła i wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Siedziałam długo w ciszy. Płakałam. Czułam się rozdarta między własnym szczęściem a oczekiwaniami dzieci. Czy naprawdę bycie matką oznacza rezygnację z siebie?
Zaczęłam unikać sąsiadek na klatce schodowej. Czułam ich spojrzenia na plecach. W sklepie spożywczym pani Jadzia patrzyła na mnie z politowaniem. Nawet ksiądz podczas wizyty duszpasterskiej rzucił: „Pani Halino, w tym wieku trzeba już myśleć o wieczności”.
A ja chciałam tylko żyć.
Pewnego dnia Jan przyniósł mi bukiet tulipanów i zaprosił na kolację do swojej ulubionej restauracji przy Placu Nowym.
– Halinko, życie jest krótkie – powiedział cicho. – Nie pozwólmy innym decydować za nas.
Patrzyłam na niego i wiedziałam, że ma rację. Ale strach przed odrzuceniem przez własne dzieci paraliżował mnie.
W końcu zebrałam się na odwagę i zaprosiłam Magdę i Tomka na wspólny obiad. Siedzieli sztywno przy stole, milcząc.
– Kochani – zaczęłam drżącym głosem – wiem, że trudno wam to zaakceptować. Ale ja też mam prawo do szczęścia. Byłam sama przez siedem lat. Tęskniłam za bliskością, za rozmową…
Magda spuściła wzrok.
– Mama… My po prostu boimy się, że ktoś cię skrzywdzi – wyszeptała.
Tomek westchnął ciężko:
– I trochę nam głupio przed znajomymi…
Popatrzyłam na nich ze łzami w oczach.
– Czy naprawdę ważniejsze jest to, co powiedzą inni? Czy chcecie mieć szczęśliwą mamę czy smutną wdowę?
Zapadła cisza. Po chwili Magda podeszła i przytuliła mnie mocno.
– Przepraszam, mamo… Chyba musimy się nauczyć cieszyć twoim szczęściem.
Tomek skinął głową i uśmiechnął się blado:
– Jeśli Jan cię uszczęśliwia… To może warto spróbować.
Poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam jednak, że przed nami jeszcze długa droga do pełnej akceptacji.
Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę kobietę odważniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Czy naprawdę wiek powinien być przeszkodą do szczęścia? Czy mamy prawo rezygnować z miłości tylko dlatego, że komuś może się to nie spodobać?