Między młotem a kowadłem: Gdy mama mojego chłopaka jest zawsze na pierwszym miejscu
— Znowu do niej dzwonisz? — zapytałam, patrząc na Bartka, który siedział na skraju łóżka z telefonem przy uchu. Była 23:15, a ja czułam, jak narasta we mnie frustracja. Słyszałam przez drzwi łazienki jego cichy głos: „Mamo, wszystko w porządku. Tak, zjadłem. Tak, ona też. Tak, powiedziała miłe rzeczy o twoim serniku.”
Nie wytrzymałam. Wyszłam i spojrzałam mu prosto w oczy. — Bartek, czy ty musisz jej mówić wszystko? Nawet to, co myślę o jej cieście?
Spojrzał na mnie z wyrzutem. — Przesadzasz. Mama po prostu się troszczy.
Ale ja wiedziałam, że to coś więcej niż troska. To była kontrola. Od początku naszego związku czułam jej obecność — czasem widzialną, częściej ukrytą w drobnych gestach i słowach. Kiedy pierwszy raz przyszłam do ich mieszkania na obiad, pani Halina przywitała mnie chłodnym spojrzeniem i pytaniem: „A ty to z jakiej rodziny jesteś?”
Bartek był jej oczkiem w głowie. „Mój synuś”, „mój skarb”, „moja duma”. Każde jego osiągnięcie było jej zasługą, każda porażka — winą świata lub… moją. Gdy Bartek dostał awans w pracy, usłyszałam: „Wiedziałam, że mój syn sobie poradzi. Zawsze mu powtarzałam, żeby się nie zadawał z byle kim.”
Próbowałam być miła. Przynosiłam kwiaty, pomagałam w kuchni, słuchałam jej opowieści o dawnych czasach. Ale ona zawsze znajdowała sposób, by dać mi do zrozumienia, że jestem tylko gościem w ich świecie.
Najgorsze były wieczory, kiedy Bartek wracał od niej zamyślony i milczący. Wiedziałam już wtedy, że rozmawiali o nas. Czasem próbowałam wyciągnąć od niego szczegóły:
— O czym rozmawialiście?
— O niczym ważnym.
— O nas?
— Trochę…
Zawsze „trochę”. Ale potem nagle wiedział, że nie lubię koperku albo że mam alergię na orzechy — choć nigdy mu tego nie mówiłam. To ona mu powiedziała. Bo ona wiedziała wszystko.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę przez telefon:
— Mamo, ona znowu zostawiła buty w przedpokoju… Tak, wiem… Powiem jej…
Weszłam do pokoju i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Naprawdę musisz jej mówić o moich butach?
Zawstydził się.
— Po prostu… Ona pyta.
— A ty zawsze odpowiadasz.
Wtedy po raz pierwszy poczułam się jak intruz we własnym życiu.
Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche pretensje, potem coraz głośniejsze awantury. Bartek bronił matki jak lew:
— Ona chce dla mnie dobrze! — krzyczał.
— A co ze mną? Ja też chcę dla ciebie dobrze! Ale nie mogę żyć pod jej dyktando!
Czułam się coraz bardziej osamotniona. Przyjaciółki mówiły: „Ustal granice”, „Powiedz mu jasno”, „Nie pozwól sobą rządzić”. Ale jak ustalić granice z kimś, kto nie zna słowa 'nie’?
Pewnego dnia pani Halina zadzwoniła do mnie bezpośrednio:
— Wiesz, Marto… Chciałabym ci coś doradzić jako kobieta kobiecie. Mój Bartek jest bardzo wrażliwy. Musisz uważać na słowa.
Zamurowało mnie.
— Pani Halino, ja naprawdę staram się być dla niego dobra.
— Wiem, ale czasem mam wrażenie, że nie rozumiesz jego potrzeb tak dobrze jak ja.
Po tej rozmowie długo płakałam. Bartek próbował mnie pocieszać:
— Mama po prostu chce pomóc.
Ale ja już wiedziałam, że to nie jest pomoc. To była walka o władzę nad jego sercem.
Przyszedł dzień, kiedy postawiłam sprawę jasno:
— Albo zaczniemy żyć własnym życiem, albo… ja odchodzę.
Bartek patrzył na mnie długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i ból.
— Nie mogę wybierać między tobą a mamą — wyszeptał.
Wtedy zrozumiałam, że jestem tylko dodatkiem do ich układu. Że nigdy nie będę dla niego najważniejsza.
Spakowałam rzeczy i wyszłam. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę — i przerażenie zarazem.
Dziś, po kilku miesiącach od rozstania, wciąż zastanawiam się: czy można wygrać z matką Polką? Czy miłość zawsze musi być walką o pierwszeństwo? A może są ludzie, którzy nigdy nie dorosną do prawdziwej bliskości?
Czy wy też byliście kiedyś w takiej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Może to ja powinnam była być bardziej wyrozumiała…?