Nie zdążyłam go uratować – wyznanie matki, która straciła syna w tragicznym wypadku
– Mamo, mogę wyjść na podwórko? – zapytał Eryk, patrząc na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Był wtorek, zwykły dzień. W kuchni pachniało zupą pomidorową, a ja właśnie kroiłam marchewkę do sałatki. Spojrzałam na zegar – za piętnaście minut miał wrócić Michał, mój mąż, z pracy.
– Tylko nie oddalaj się od domu! – odpowiedziałam, nawet nie podnosząc wzroku znad deski do krojenia. Słyszałam jeszcze tupot małych stópek na korytarzu i trzask drzwi wejściowych. Potem zapadła cisza, którą dziś słyszę w głowie za każdym razem, gdy zamykam oczy.
Nie minęło pięć minut, kiedy zadzwonił telefon. To była sąsiadka, pani Halina. Jej głos drżał: – Pani Kasiu, Eryk… on wybiegł na ulicę… samochód… Proszę szybko przyjść!
Wybiegłam z domu boso, z nożem w ręku. Nie pamiętam nawet, jak pokonałam te kilkanaście metrów do ulicy. Wszystko działo się jak przez mgłę. Zobaczyłam tłum ludzi, samochód z rozbitym reflektorem i mojego synka leżącego na asfalcie. Ktoś próbował go reanimować. Krzyczałam, płakałam, błagałam Boga o cud. Michał przyjechał chwilę później – widziałam w jego oczach ten sam strach i rozpacz.
W szpitalu lekarze byli bezradni. – Przykro nam, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy – powiedziała lekarka. Pamiętam jej zimne dłonie na moim ramieniu i to uczucie pustki, które rozlało się we mnie jak trucizna.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Nasz dom zamilkł. Zabawki Eryka leżały nieruszone w kącie pokoju. Jego ulubiony miś siedział na łóżku i patrzył na mnie pustym wzrokiem. Michał zamknął się w sobie – przestał mówić, przestał jeść. Każdego dnia widziałam w jego oczach pytanie: „Dlaczego nie dopilnowałaś naszego syna?” Ja też zadawałam sobie to pytanie setki razy dziennie.
Moja mama próbowała mnie pocieszać: – Kasia, to nie twoja wina. Takie rzeczy się zdarzają… Ale ja nie chciałam słuchać. Widziałam tylko swoją winę i słyszałam w głowie głos Eryka: „Mamo, mogę wyjść na podwórko?”
Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z łóżka. Michał spał na kanapie w salonie. Unikaliśmy siebie nawzajem – każde spojrzenie bolało jak cios nożem. Raz usłyszałam, jak rozmawia przez telefon z ojcem:
– Nie wiem, czy dam radę dalej tak żyć… Kasia jest jak cień samej siebie.
Pewnego dnia przyszła do mnie siostra, Ania. Usiadła na brzegu łóżka i powiedziała:
– Kasia, musisz pozwolić sobie płakać. Musisz mówić o tym bólu.
Zaczęłam chodzić na terapię. Na początku milczałam przez całe sesje. Potem zaczęłam mówić – o strachu, o winie, o tym, że nie zasługuję już być matką. Psycholożka powtarzała mi: – Każda matka czasem popełnia błędy. Ale to nie znaczy, że jesteś złą matką.
Michał coraz częściej wracał późno do domu. Czułam, że oddalamy się od siebie z każdym dniem. Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od miesięcy.
– Kasia… ja już nie potrafię tak żyć – powiedział cicho.
– Myślisz, że ja potrafię? – odpowiedziałam przez łzy.
– Może powinniśmy spróbować jeszcze raz… mieć dziecko?
Poczułam gniew i rozpacz jednocześnie.
– Myślisz, że kolejne dziecko zastąpi Eryka? Że zapomnę?
Wyszedł bez słowa. Tej nocy długo płakałam do poduszki.
Czas mijał powoli. Próbowałam wrócić do pracy w przedszkolu, ale każde dziecko przypominało mi Eryka. Każdy śmiech bolał jak otwarta rana.
Pewnego dnia dostałam list od matki chłopca, który był świadkiem wypadku:
„Pani Kasiu,
Nie wiem, czy powinnam pisać… Mój syn Kuba bardzo przeżywa to, co się stało z Erykiem. Pyta mnie codziennie: 'Dlaczego Eryk już nie przyjdzie?’ Chciałam tylko powiedzieć, że modlimy się za Was każdego dnia i że nikt nie obwinia Pani za ten wypadek. To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności…”
Czytałam ten list wiele razy i płakałam za każdym razem.
Dziś minęły dwa lata od tamtego dnia. Nasze małżeństwo przeszło przez piekło – byliśmy blisko rozwodu. Terapia pomogła nam powoli odbudować zaufanie i nauczyć się żyć z bólem. Nigdy nie przestaniemy tęsknić za Erykiem.
Często odwiedzam jego grób na cmentarzu pod lasem. Siadam na ławce i rozmawiam z nim szeptem:
– Przepraszam, synku… Tak bardzo mi Ciebie brakuje.
Wiem już dziś, że życie jest kruche i nieprzewidywalne. Każda chwila może być tą ostatnią.
Czy można wybaczyć sobie coś takiego? Czy kiedykolwiek przestanę czuć ten ból? Może ktoś z Was też przeżył podobną stratę… Jak sobie z tym radzicie?