Po latach wspólnego życia powiedział, że się zakochał. Nie we mnie – i nie zamierza tego ukrywać. Moja rodzina, moje życie, mój świat w rozsypce.

Zaparzyłam herbatę, bo kiedy świat zaczyna przeciekać, człowiek odruchowo łata go wrzątkiem. Słyszałam bulgot czajnika, czułam ciepło kubka w dłoniach, ale wszystko wokół było jakby za szybą. On stał oparty o framugę, jakby właśnie wrócił z biegania, a nie z decyzji, która przewraca dom. Mówił spokojnie, jak się mówi o zmianie planów na weekend.

– Zakochałem się. Nie chcę cię okłamywać. Nie potrafię tego zatrzymać.

Każde słowo szczelnie dopasowane, żadnych przymiotników, żadnych ozdobników. Jakby mówił o pogodzie. Patrzyłam na niego i próbowałam znaleźć w sobie gniew, ale czułam tylko pustkę. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart – głupi, okrutny żart. Ale on nie żartował. W jego oczach nie było wahania.

– W kim? – zapytałam cicho, choć przecież odpowiedź nie miała znaczenia.

– W Magdzie.

Magda. Nasza sąsiadka z drugiego piętra. Ta sama Magda, która pożyczała ode mnie cukier i przynosiła ciasto na święta. Ta sama Magda, która śmiała się z moich żartów i opowiadała o swoich problemach z mężem. Poczułam mdłości.

– Od kiedy?

– Od kilku miesięcy… Przepraszam.

Przepraszam. To słowo zabrzmiało jak kpina. Przepraszał mnie za to, że zakochał się w innej kobiecie i zamierza rozbić naszą rodzinę? Przepraszał za to, że przez miesiące patrzył mi w oczy i kłamał?

Wyszłam do kuchni. Musiałam się ruszyć, bo miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. Oparłam się o blat i próbowałam oddychać. Słyszałam jego kroki za sobą.

– Aniu…

– Nie mów do mnie teraz – wyszeptałam.

Wiedziałam, że dzieci zaraz wrócą ze szkoły. Musiałam się pozbierać. Musiałam być silna – dla nich. Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali?

Przez następne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. On spał na kanapie w salonie. Ja zamykałam się w sypialni i płakałam w poduszkę. Dzieci coś wyczuwały – Ola była cicha i zamknięta w sobie, Kuba zaczął sprawiać problemy w szkole. Nikt nie pytał wprost, ale wszyscy wiedzieliśmy, że coś się dzieje.

Mama zadzwoniła któregoś wieczoru.

– Aniu, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki…

Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Mama milczała przez chwilę, a potem powiedziała:

– Przyjedź do nas na weekend. Odpoczniesz trochę.

Pojechałam z dziećmi do rodziców. Tata udawał, że nic nie wie – rozmawiał ze mną o pogodzie i polityce. Mama patrzyła na mnie z troską i głaskała po głowie Olę. W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, co dalej.

Wróciłam do mieszkania po dwóch dniach. On już tam nie był – zostawił mi kartkę na stole: „Muszę to przemyśleć. Odezwę się.”

Zostałam sama z dziećmi i stertą pytań bez odpowiedzi. Próbowałam funkcjonować normalnie – chodziłam do pracy, gotowałam obiady, pomagałam dzieciom w lekcjach. Ale wszystko było inne. Każde spojrzenie sąsiadów paliło mnie jak żelazem.

Któregoś dnia spotkałam Magdę na klatce schodowej.

– Aniu…

Nie mogłam na nią patrzeć.

– Proszę… Nie teraz.

Przeszła obok mnie ze spuszczoną głową.

Wieczorem zadzwoniła moja przyjaciółka Kasia.

– Anka, musisz coś z tym zrobić! Nie możesz tak po prostu pozwolić mu odejść! Walcz!

Ale ja nie miałam już siły walczyć. Czułam się jak cień samej siebie.

Minęły tygodnie. On wrócił po miesiącu – chciał porozmawiać.

– Aniu… Ja… Nie wiem, co robić. Kocham Magdę, ale nie chcę stracić dzieci…

Patrzyłam na niego i widziałam człowieka zagubionego jak dziecko we mgle.

– To trzeba było pomyśleć wcześniej – powiedziałam cicho.

Rozwód był bolesny i długi. Dzieci płakały nocami, Ola przestała mówić do ojca, Kuba zaczął mieć koszmary. Ja chodziłam na terapię – musiałam jakoś przetrwać.

Mama powtarzała: „Czas leczy rany.” Ale ja nie wierzyłam w to ani przez chwilę.

Pewnego dnia Ola zapytała:

– Mamo… Czy tata już nas nie kocha?

Zatkało mnie. Przytuliłam ją mocno i powiedziałam:

– Tata zawsze będzie was kochał. To dorosłych sprawy są skomplikowane…

Ale czy naprawdę? Czy można kochać dzieci i jednocześnie rozbijać im dom?

Minął rok. Nadal boli – mniej niż wtedy, ale boli. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam biegać rano po parku – tak jak kiedyś on biegał. Dzieci powoli wracają do równowagi.

Czasem spotykam Magdę na klatce schodowej – już nie spuszcza wzroku. On mieszka teraz z nią dwa piętra wyżej.

Czasami myślę: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można uchronić rodzinę przed zdradą? Czy to zawsze jest czyjaś wina?

A może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść temu, kto już odszedł sercem?

Czy wy też kiedyś musieliście zaczynać wszystko od nowa? Jak się podnieśliście?