Serce matki: Kiedy miłość staje się walką o życie – moja historia z polskiej porodówki

– Agnieszka, musisz podjąć decyzję. To nie jest zwykła ciąża. – Głos doktora Nowaka drżał, a ja czułam, jakby ktoś ściskał mi gardło od środka. Siedziałam na zimnym krześle w gabinecie na oddziale patologii ciąży w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu. Obok mnie milczał mój mąż, Tomek, z twarzą bladą jak ściana. – Jeśli zdecydujesz się kontynuować ciążę, ryzykujesz własnym życiem. Trojaczki to ogromne obciążenie dla twojego serca i nerek.

Zamknęłam oczy. W głowie huczało mi od słów lekarza, ale jeszcze głośniej od własnych myśli. Jak mam wybrać? Jak mam powiedzieć „nie” trzem bijącym serduszkom, które już czułam pod swoim sercem?

– Aga… – Tomek ścisnął moją dłoń. – Może powinniśmy posłuchać lekarza? Mamy już Olę… Nie chcę cię stracić.

Spojrzałam na niego z wyrzutem. – A jeśli to ja umrę, a dzieci przeżyją? Albo odwrotnie? Jak mamy z tym żyć?

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Ola, nasza siedmioletnia córka, przywitała nas rysunkiem: trzy małe serduszka i jedno duże. „Dla mamy i dzidziusiów” – napisała drukowanymi literami. Rozpłakałam się.

Wieczorem zadzwoniła mama. – Agnieszko, nie możesz ryzykować! Pomyśl o Oli! – krzyczała niemal przez telefon. – Co z tego, że chcesz być bohaterką? Dzieci potrzebują matki!

Tata był inny. Przyszedł następnego dnia z torbą pełną jedzenia i tylko mnie przytulił. – Decyzja należy do ciebie, córciu. Ale pamiętaj, że każda matka ma prawo się bać.

Strach był moim cieniem przez kolejne tygodnie. Każde badanie, każdy ból brzucha przypominał mi o tym, jak cienka jest granica między życiem a śmiercią. Lekarze powtarzali: „Możemy usunąć jedno dziecko, by zwiększyć szanse pozostałych i twoje.” Ale jak miałam wybrać? Które serce jest mniej ważne?

Tomek coraz częściej spał na kanapie. Unikaliśmy rozmów. Ola zaczęła moczyć się w nocy. Mama przestała przychodzić, obrażona na moją „nieodpowiedzialność”. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnej nocy obudziłam się z krwawieniem. Tomek zawiózł mnie na sygnale do szpitala. Siedziałam na łóżku porodowym, trzymając się za brzuch i szeptałam: „Nie odchodźcie… proszę…” Lekarze biegali wokół mnie, pielęgniarki podawały kroplówki. Czułam się jak w tunelu – świat zwęził się do bólu i strachu.

Przeżyliśmy tę noc. Trojaczki nadal były ze mną.

W szpitalu zaprzyjaźniłam się z Martą z sąsiedniego łóżka. Miała za sobą dwa poronienia i panicznie bała się kolejnej straty.

– Wiesz, Aga – powiedziała pewnego wieczoru – czasem myślę, że kobiety są jak drzewa: im więcej wichrów przetrwają, tym mocniejsze mają korzenie.

Jej słowa dodały mi siły.

W końcu nadszedł dzień porodu. Cesarskie cięcie w 31 tygodniu ciąży. Sala operacyjna pachniała sterylnością i strachem. Tomek był przy mnie, trzymał mnie za rękę i płakał.

– Kocham cię – wyszeptał.

Usłyszałam pierwszy płacz. Potem drugi i trzeci. Trzy małe życia, trzy cudowne dźwięki.

Obudziłam się po operacji otoczona kablami i monitorami. Lekarz powiedział: – Dzieci są w inkubatorach, walczą. Ty też jesteś bohaterką.

Przez kolejne tygodnie codziennie jeździliśmy do szpitala neonatologicznego. Patrzyłam na maleńkie ciałka podłączone do aparatury i modliłam się o każdy oddech.

Mama przyszła po raz pierwszy po porodzie. Usiadła obok mnie w szpitalnej kawiarni.

– Przepraszam, Agnieszko… Bałam się o ciebie tak bardzo, że zapomniałam o twoim sercu.

Objęłyśmy się i płakałyśmy razem.

Dziś moje trojaczki mają dwa lata. Są zdrowe, rozrabiają jak małe tornado i codziennie przypominają mi, że życie to nieustanna walka – o siebie, o bliskich, o miłość.

Czasem patrzę na nich i pytam siebie: czy gdybym wiedziała wszystko od początku, podjęłabym tę samą decyzję? Czy każda matka ma w sobie tyle odwagi? A może to tylko strach sprawia, że stajemy się silniejsze niż kiedykolwiek sądziłyśmy?