Ostatni Dzień w Kolorach: Historia Małego Kacpra i Jego Najlepszej Przyjaciółki
– Mamo, czy dzisiaj też będę musiał zostać w domu? – zapytałem, patrząc na nią z łóżka, w którym spędzałem już trzeci tydzień z rzędu. Mama odwróciła wzrok, udając, że poprawia firankę. Widziałem jej drżące ręce. – Kacperku, lekarz mówił, że musisz odpoczywać… – Jej głos był cichy, jakby bała się, że prawda rozpadnie się na kawałki, jeśli powie ją głośniej.
Nie chciałem odpoczywać. Chciałem biegać po boisku z chłopakami z klasy, śmiać się z Zosią na przerwach i wracać do domu z brudnymi kolanami. Ale moje serce miało inne plany. Zamiast tego słuchałem przez ścianę, jak mama płacze wieczorami, a tata coraz częściej zostaje dłużej w pracy, żeby nie patrzeć na mnie takiego słabego.
Pewnego dnia usłyszałem pukanie do drzwi. Mama otworzyła i do środka weszła Zosia z wielkim bukietem dmuchawców i torbą pełną kolorowych balonów. – Cześć Kacper! – krzyknęła radośnie. – Przyszłam cię porwać na randkę! – Mama spojrzała na nią zaskoczona, ale ja poczułem, jak serce bije mi szybciej niż zwykle.
– Ale… ja nie mogę wychodzić… – zacząłem niepewnie.
– To nie szkodzi! – przerwała mi Zosia. – Przyniosłam wszystko tutaj! Będziemy mieć piknik w twoim pokoju! – Rozłożyła na podłodze koc w kratę, wyciągnęła kanapki z nutellą i sok malinowy. Nawet tata przyszedł zobaczyć, co się dzieje.
Zosia opowiadała mi o szkole: kto dostał uwagę za rozrabianie, jak pani Basia zgubiła klucze do sali i jak chłopaki zrobili fortecę z ławek na WF-ie. Śmiałem się tak głośno, że aż mama przyszła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przez chwilę zapomniałem o bólu w klatce piersiowej i o tym, że moje życie jest inne niż wszystkich dzieci.
– Kacper, pamiętasz jak mówiłeś, że chciałbyś zobaczyć tęczę? – zapytała nagle Zosia.
– No… ale dzisiaj nie padało.
– To nic! – wyciągnęła z torby słoik z brokatem i zaczęła rozsypywać go po kocu. – Zrobimy własną tęczę! – Śmialiśmy się, gdy brokat lśnił w promieniach słońca wpadających przez okno.
Wieczorem Zosia musiała wracać do domu. Mama odprowadziła ją do drzwi i długo rozmawiały na korytarzu. Słyszałem tylko urywki:
– On tak bardzo za nimi tęskni…
– Proszę pani, ja mogę przychodzić codziennie…
Zosia przychodziła coraz częściej. Przynosiła mi książki, rysunki od klasy i własnoręcznie robione laurki. Pewnego dnia przyniosła nawet list od pani Basi:
„Kacperku, wszyscy za Tobą tęsknimy. Klasa bez Ciebie jest jak herbata bez cukru.”
Ale nie wszyscy byli tacy wyrozumiali. Słyszałem, jak tata kłóci się z mamą:
– On powinien być w szpitalu! Tam przynajmniej ktoś się nim zajmie!
– Ale on chce być w domu! Chce być z nami!
– A co jeśli coś mu się stanie?!
Czułem się winny. Jakby moja choroba była ciężarem dla wszystkich wokół. Czasem marzyłem, żeby po prostu zasnąć i już się nie obudzić. Ale potem przychodziła Zosia i świat znów nabierał kolorów.
Pewnej nocy obudziłem się z bólem tak silnym, że nie mogłem oddychać. Mama zadzwoniła po karetkę. W szpitalu leżałem pod kroplówką i patrzyłem w sufit. Przyszli rodzice Zosi. Przynieśli mi jej list:
„Kacperku, wiem, że jest ci ciężko. Ale pamiętaj: nawet jeśli kiedyś odejdziesz, zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem.”
Płakałem długo tej nocy. Nie ze strachu przed śmiercią, ale ze smutku, że nie zobaczę już Zosi ani rodziców. Lekarze mówili coś o przeszczepie serca, ale wiedziałem, że to tylko słowa na pocieszenie.
Po tygodniu wróciłem do domu. Byłem słabszy niż wcześniej. Mama siedziała przy moim łóżku całymi dniami. Tata zaczął pracować zdalnie, żeby być bliżej mnie. Pewnego popołudnia przyszła cała klasa – przez okno machali mi balonami i śpiewali „Sto lat”.
Zosia weszła do pokoju ostatnia.
– Kacper… – zaczęła cicho. – Wiesz co? Jesteś najodważniejszym chłopakiem na świecie.
– Nie jestem odważny… Boję się każdego dnia.
– Ale mimo to się uśmiechasz. To jest odwaga.
Przytuliłem ją mocno. Wtedy zrozumiałem: nawet jeśli moje życie będzie krótkie, to dzięki niej było pełne miłości i kolorów.
Czasem zastanawiam się: czy to sprawiedliwe, że dzieci muszą odchodzić tak wcześnie? Czy lepiej jest mieć krótkie życie pełne przyjaźni i śmiechu niż długie i samotne? Co wy o tym myślicie?