Kiedy Marta Wysiadła z Samochodu, Wiedziałem, że Muszę Coś Zmienić
– Nie rozumiesz, Paweł! – krzyknęła Marta, trzaskając drzwiami samochodu. Stałem na parkingu pod blokiem, z kluczykami w dłoni, czując jak serce wali mi w piersi. – Ile razy mam ci powtarzać? Ja nie chcę wyjeżdżać do Warszawy! Tu jest mój dom!
Patrzyłem, jak odchodzi szybkim krokiem w stronę klatki schodowej. Zostawiła mnie samego z naszym synem, Antkiem, który spał na tylnym siedzeniu. Przez chwilę miałem ochotę po prostu odjechać. Uciec od tego wszystkiego: od wiecznych kłótni, od niepewności, od poczucia, że cokolwiek zrobię, będzie źle.
Ale zostałem. Bo przecież nie mogłem zostawić Antka. Bo przecież kochałem Martę. Bo przecież… sam już nie wiem dlaczego.
Wróciłem do mieszkania późnym wieczorem. Marta siedziała w kuchni przy zgaszonym świetle, z kubkiem herbaty w dłoniach. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Przepraszam – powiedziałem w końcu. – Po prostu… nie wiem już, co robić.
– Ja też nie – odpowiedziała cicho. – Ale nie mogę tak żyć, Paweł. Nie mogę ciągle się bać.
Bać? Czego ona się bała? Przecież wszystko robiłem dla nas. Dla niej i dla Antka. Praca w sklepie spożywczym ledwo starczała na rachunki. Każdy miesiąc to była walka o przetrwanie. W Warszawie miałem szansę na lepszą pracę – znajomy załatwiłby mi etat w magazynie dużej firmy kurierskiej. Może nawet udałoby się wynająć coś większego niż ta klitka na trzecim piętrze.
Ale Marta nie chciała słyszeć o przeprowadzce. Jej rodzice mieszkali dwa bloki dalej, siostra na drugim końcu miasta. Tu miała przyjaciółki, tu znała każdy kąt. A ja? Ja czułem się coraz bardziej obcy we własnym życiu.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Pawełku, co się dzieje? Marta była u mnie rano i płakała… – Jej głos był pełen troski, ale i wyrzutu.
– Nic się nie dzieje, mamo – skłamałem. – Po prostu mamy trochę trudny czas.
– Może powinniście odpocząć od siebie? – zaproponowała ostrożnie.
Zawahałem się. Odpocząć? To znaczy rozstać się? Czy naprawdę do tego doszło?
Wieczorem próbowałem porozmawiać z Martą jeszcze raz.
– Słuchaj, może pojedziemy razem do Warszawy na weekend? Zobaczysz miasto, mieszkanie… Może ci się spodoba?
– Nie rozumiesz? – jej głos był już tylko szeptem. – Ja nie chcę wyjeżdżać. Boję się, że tam się pogubimy. Że zostaniemy sami.
– Ale tu też jesteśmy sami! – wybuchłem. – Twoi rodzice pomagają nam tylko wtedy, kiedy im wygodnie! A ja mam już dość tej walki o każdy grosz!
Wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami tak mocno, że Antek się obudził i zaczął płakać.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Rozmawialiśmy tylko o tym, co konieczne: zakupy, rachunki, przedszkole Antka. W pracy byłem coraz bardziej rozkojarzony. Szef zwrócił mi uwagę:
– Paweł, co z tobą? Zawsze byłeś solidny…
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W domu czułem się jak intruz. Marta coraz częściej wychodziła do swojej matki albo siostry. Ja zostawałem z Antkiem i próbowałem udawać przed synem, że wszystko jest w porządku.
Pewnego wieczoru Marta wróciła późno. Była zmęczona i zapuchnięta od płaczu.
– Musimy porozmawiać – powiedziała cicho.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Paweł… ja nie wiem, czy my jeszcze potrafimy być razem – zaczęła drżącym głosem. – Kocham cię, ale… chyba się pogubiliśmy.
Zamarłem. Przez chwilę miałem ochotę ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie potrafiłem.
– Może powinniśmy spróbować terapii? – zaproponowałem bez przekonania.
– Może… – odpowiedziała niepewnie.
Zadzwoniłem do psychologa rodzinnego następnego dnia. Umówiliśmy się na pierwszą wizytę za tydzień.
W międzyczasie życie toczyło się dalej: praca, przedszkole, zakupy, rachunki. Czułem się jak automat wykonujący codzienne obowiązki bez żadnych emocji.
Na terapii usłyszałem rzeczy, których nie chciałem słyszeć:
– Paweł jest nieobecny – mówiła Marta ze łzami w oczach. – Wszystko robi dla nas, ale nie rozmawia ze mną. Nie pyta, czego ja chcę.
– Marta mnie nie wspiera – odpowiedziałem z goryczą. – Ciągle tylko narzeka i boi się zmian.
Psycholog próbowała nam pomóc znaleźć wspólny język. Ale każde spotkanie kończyło się kłótnią lub milczeniem.
W końcu przyszedł ten dzień: Marta spakowała walizkę i wyprowadziła się do rodziców z Antkiem.
Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni piłem za dużo piwa i oglądałem głupie seriale do późna w nocy. Potem zacząłem chodzić na długie spacery po mieście. Patrzyłem na ludzi: zakochane pary trzymające się za ręce, matki z dziećmi na placu zabaw… Zazdrościłem im tej zwyczajnej codzienności.
Po miesiącu zadzwoniła Marta:
– Paweł… możemy się spotkać?
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko jej rodziców. Była spokojniejsza niż ostatnio.
– Chciałam ci podziękować za wszystko – powiedziała cicho. – I przeprosić za to, że nie potrafiłam być dla ciebie wsparciem.
– Ja też przepraszam – odpowiedziałem szczerze. – Może za bardzo chciałem wszystko kontrolować…
Rozmawialiśmy długo: o Antku, o naszych marzeniach i lękach. Po raz pierwszy od dawna poczułem ulgę.
Nie wróciliśmy do siebie od razu. Potrzebowaliśmy czasu i przestrzeni dla siebie. Ale zaczęliśmy rozmawiać inaczej: bez pretensji i żalu.
Dziś mija rok od tamtego dnia na parkingu pod blokiem. Mieszkam sam w wynajętej kawalerce na obrzeżach miasta. Pracuję dalej w sklepie spożywczym, ale wieczorami dorabiam jako kierowca Ubera. Z Martą widujemy się regularnie ze względu na Antka – czasem nawet razem wychodzimy na lody czy do kina.
Czy żałuję? Czasem tak. Czasem myślę, że gdybym wtedy bardziej słuchał Marty zamiast uciekać w swoje ambicje i lęki… może wszystko potoczyłoby się inaczej?
Ale może właśnie tak miało być? Może czasem trzeba coś stracić, żeby nauczyć się kochać naprawdę?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między własnymi marzeniami a rodziną? Czy można znaleźć złoty środek?