Mój syn i jego żona zamieszkali obok. Marzyłam o rodzinnej bliskości, ale prawda o niej złamała mi serce…

— Mamo, nie przesadzaj, przecież to tylko kilka godzin — usłyszałam przez ścianę głos mojej synowej, Magdy. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Wojtek, mój jedyny syn, właśnie wprowadził się z żoną do domu obok. Przez lata marzyłam o tym, byśmy byli blisko, by wnuki biegały między naszymi ogródkami, a niedzielne obiady były pełne śmiechu i zapachu pieczonego kurczaka. Ale już pierwsze dni rozwiały moje złudzenia.

Wojtek poznał Magdę na studiach w Krakowie. Była cicha, uprzejma, zawsze z uśmiechem na twarzy. Gdy powiedział mi, że się zaręczyli, płakałam ze szczęścia. Pomogłam im załatwić kredyt na dom tuż obok naszego. Wierzyłam, że to początek nowego rozdziału — rodzinnej bliskości. Ale Magda zmieniła się niemal natychmiast po przeprowadzce.

Pamiętam pierwszy wspólny obiad. Ugotowałam rosół i schabowego — ulubione dania Wojtka. Magda przyszła z kwaśną miną.
— Przepraszam, ale nie jem mięsa — rzuciła chłodno.
Zrobiło mi się głupio. Przeprosiłam i zaproponowałam sałatkę.
— Nie trzeba było się starać — dodała i spojrzała na zegarek.
Wojtek próbował ratować sytuację żartami, ale atmosfera była napięta jak struna.

Z czasem zaczęłam zauważać coraz więcej drobnych uszczypliwości. Magda komentowała mój styl życia, sposób wychowania Wojtka, nawet to, jak podlewam kwiaty w ogródku.
— Może lepiej byłoby posadzić tu lawendę? — rzuciła pewnego dnia, patrząc na moje ukochane pelargonie.
Czułam się coraz bardziej niechciana we własnym życiu.

Najgorsze przyszło kilka tygodni później. Usłyszałam przez otwarte okno rozmowę Magdy z jej matką przez telefon:
— Ona jest wszędzie! Nie mogę nawet wyjść do ogrodu bez jej wzroku na plecach. Chyba będziemy musieli się wyprowadzić szybciej niż planowaliśmy.
Serce mi się ścisnęło. Przecież chciałam tylko pomóc…

Próbowałam rozmawiać z Wojtkiem.
— Synku, czy coś jest nie tak? Może za bardzo się wtrącam?
Wojtek spuścił wzrok.
— Mamo, Magda potrzebuje trochę przestrzeni. Może dajcie sobie czas?
Poczułam się jak intruz w życiu własnego dziecka.

Zaczęłam się wycofywać. Przestałam zapraszać ich na obiady, nie zaglądałam do ogródka, nawet przestałam piec ciasta na niedzielę. Ale to tylko pogorszyło sprawę. Magda zaczęła rozpowiadać po sąsiedztwie, że jestem „toksyczną teściową”. Sąsiadka Basia podeszła do mnie na rynku:
— Słyszałam, że nie dajesz młodym spokoju…
Zrobiło mi się słabo. Czy naprawdę tak mnie widzą?

Pewnego wieczoru Wojtek przyszedł sam.
— Mamo… Magda chce się wyprowadzić. Mówi, że nie czuje się tu dobrze.
Łzy napłynęły mi do oczu.
— A ty? — zapytałam cicho.
Wojtek milczał długo.
— Chciałem tu być… dla ciebie… Ale muszę wybrać rodzinę.

Zostałam sama w pustym domu. Ogród zarósł chwastami, a kuchnia była cicha jak nigdy dotąd. Czułam się zdradzona przez własne marzenia i przez ludzi, których kochałam najbardziej na świecie.

Czasem widzę ich przez okno — idą za rękę do samochodu, śmieją się. Magda nawet nie patrzy w moją stronę. Wojtek udaje, że mnie nie widzi. Zastanawiam się: czy naprawdę byłam taka zła? Czy można kochać za bardzo?

Może powinnam była odpuścić? Może to ja jestem winna tej ciszy między nami? Czy rodzina zawsze musi oznaczać ból?

Czy ktoś z was też czuł się kiedyś obcy we własnym domu? Co byście zrobili na moim miejscu?