Mój mąż kazał mi wybierać: nasze małżeństwo czy nasze dziecko
– Albo usuniesz to dziecko, albo możesz zapomnieć o naszym małżeństwie – powiedział Michał, patrząc na mnie zimnym wzrokiem. Jego głos był cichy, ale w tej ciszy kryła się groźba, której nigdy wcześniej nie słyszałam. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Jak to możliwe, że człowiek, którego kochałam przez tyle lat, z którym dzieliłam życie, nagle staje się dla mnie obcy?
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Michał odwrócił się i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ciszą i swoim strachem. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, czując pod sercem nowe życie i jednocześnie przerażenie, że wszystko, co znałam, właśnie się rozpada.
Kiedy poznałam Michała na studiach w Krakowie, wydawał mi się najcieplejszym człowiekiem na świecie. Był ambitny, miał plany na przyszłość – wspólne mieszkanie, podróże, może kiedyś dzieci. Ale zawsze mówił o dzieciach w dalekiej przyszłości. Ja marzyłam o rodzinie, ale nie naciskałam. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Ruczaju. Pracowałam jako nauczycielka polskiego w liceum, Michał był inżynierem w dużej firmie budowlanej.
Przez pierwsze lata było dobrze. Czasem kłóciliśmy się o drobiazgi – kto wyniesie śmieci, kto kupi mleko – ale nigdy nie sądziłam, że dojdziemy do miejsca, w którym jedno z nas postawi drugiemu taki warunek.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy Michał dostał awans. Praca pochłaniała go coraz bardziej. Wracał późno, był rozdrażniony. Ja coraz częściej czułam się samotna. Wtedy pojawiła się ta wiadomość – dwie kreski na teście ciążowym. Pamiętam ten moment: łzy szczęścia i strachu jednocześnie.
– Michał… jestem w ciąży – powiedziałam pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy kolacji.
Spojrzał na mnie jakby usłyszał najgorszą wiadomość świata.
– Teraz? Przecież mówiłem ci, że to nie jest dobry moment! – krzyknął.
– Ale… przecież zawsze mówiłeś, że kiedyś…
– Kiedyś! Nie teraz! Nie rozumiesz?
Od tamtej pory było już tylko gorzej. Michał zamknął się w sobie. Unikał mnie, spał na kanapie w salonie. Ja płakałam po nocach, próbując zrozumieć, co zrobiłam źle.
W końcu postawił sprawę jasno: albo dziecko, albo on.
Moja mama była pierwszą osobą, do której zadzwoniłam po tej rozmowie.
– Kasiu, musisz myśleć o sobie i o dziecku – powiedziała spokojnie. – Jeśli on cię kocha, zrozumie. Jeśli nie…
Nie chciałam słuchać tych słów. Wciąż miałam nadzieję, że Michał się opamięta.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. W domu czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Michała siedzącego przy stole z butelką wódki. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie.
– To twoja decyzja – powiedział bez emocji. – Ja nie chcę tego dziecka.
– Dlaczego? – zapytałam cicho.
– Bo nie jestem gotowy! Bo to wszystko zniszczy! Nasze plany… moje życie…
– A moje? Moje życie też się liczy!
Milczał długo. Potem wyszedł z domu i nie wrócił przez dwa dni.
W tym czasie zaczęłam rozmawiać z psychologiem szkolnym. Potrzebowałam kogoś, kto pomoże mi poukładać myśli. Zrozumiałam wtedy jedno: nie mogę poświęcić swojego dziecka dla czyjegoś komfortu.
Kiedy Michał wrócił, powiedziałam mu o swojej decyzji:
– Urodzę to dziecko. Jeśli chcesz odejść – odejdź.
Nie odpowiedział od razu. Spakował walizkę i wyszedł bez słowa.
Zostałam sama. Przez pierwsze tygodnie czułam tylko pustkę i strach. Bałam się samotności bardziej niż czegokolwiek innego. Mama przyjeżdżała do mnie co weekend, gotowała rosół i tuliła mnie jak małą dziewczynkę.
W pracy zaczęły się plotki. Koleżanki szeptały za moimi plecami:
– Słyszałaś? Michał ją zostawił…
Udawałam silną, ale w środku byłam rozbita na milion kawałków.
Ciąża była trudna – miałam problemy ze zdrowiem, musiałam leżeć przez kilka tygodni w szpitalu. Michał nie pojawił się ani razu. Tylko mama i moja przyjaciółka Ania były przy mnie.
Kiedy urodziła się Zosia, poczułam coś, czego nie da się opisać słowami. Miłość tak wielką i czystą, że przez chwilę zapomniałam o wszystkim złym.
Ale życie samotnej matki nie jest bajką. Każdy dzień to walka – o pieniądze, o czas dla siebie, o siłę do uśmiechu dla córki.
Michał pojawił się po roku. Przyszedł zobaczyć Zosię.
– Chciałem tylko… zobaczyć ją – powiedział niepewnie.
Zosia patrzyła na niego dużymi oczami i chwyciła go za palec.
– Jest piękna – szepnął ze łzami w oczach.
Nie wiem, czy żałował swojej decyzji. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym szczerze. Spotyka Zosię raz na jakiś czas, ale między nami już nic nie zostało.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej. Czy powinnam była walczyć bardziej o nasze małżeństwo? Czy wybrałam dobrze?
Ale kiedy patrzę na moją córkę śpiącą spokojnie obok mnie, wiem jedno: ona była tego warta.
Czy każda matka musi wybierać między miłością a miłością? Czy można pogodzić szczęście własne i dziecka? Może wy też mieliście podobne dylematy…