Moja teściowa zniszczyła mi życie – czy kiedykolwiek odzyskam spokój?

– Powiedz mi, Marto, czy ty kiedykolwiek brałaś narkotyki? – głos pani Haliny przeszył ciszę jak nóż. Siedzieliśmy przy stole w jej mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. To był nasz pierwszy wspólny obiad. Mój mąż, Tomek, spojrzał na mnie z przerażeniem, a ja nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.

– Przepraszam? – wykrztusiłam, próbując zachować spokój.

– No bo wiesz, teraz młodzi to różne rzeczy robią. A ja nie chcę, żeby mój wnuk miał matkę z problemami – dodała, patrząc mi prosto w oczy.

To był początek końca. Przez kolejne miesiące pani Halina nie odpuszczała. Każda wizyta kończyła się insynuacjami, że jestem nieodpowiedzialna, że źle wychowuję syna, że Tomek powinien był lepiej się zastanowić, zanim się ze mną ożenił. Mój mąż próbował mnie bronić, ale jego matka była nieugięta.

Kiedy urodził się nasz syn, Staś, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że może miłość do wnuka stopi lód w jej sercu. Ale było tylko gorzej. Każdy mój ruch był pod obserwacją. Gdy Staś miał kolki i płakał po nocach, słyszałam: „Może to przez twoje nerwy? Dzieci wszystko czują”. Kiedy raz zapomniałam zabrać mu czapki na spacer, dostałam SMS-a: „Nieodpowiedzialna matka”.

Najgorsze przyszło pewnego listopadowego popołudnia. Staś miał wtedy dwa lata. Tomek był w delegacji, a ja wróciłam z pracy wykończona. Staś marudził, nie chciał jeść obiadu. Włączyłam mu bajkę i poszłam na chwilę do łazienki. W tym czasie zadzwoniła pani Halina – nie odebrałam. Po godzinie pojawiła się pod drzwiami.

– Co tu się dzieje? – zapytała z progu.

– Nic. Staś ogląda bajkę, ja właśnie robię kolację.

– Wyglądasz okropnie. Jesteś blada i roztrzęsiona. Bierzesz coś?

– Co ty wygadujesz?!

– Ja wiem swoje – rzuciła i wyszła trzaskając drzwiami.

Dwa dni później zapukały do mnie dwie kobiety z opieki społecznej. Ktoś zgłosił anonimowo, że zaniedbuję dziecko i jestem pod wpływem środków odurzających. Zabrali mnie na badania krwi i moczu. Staś płakał, nie rozumiał co się dzieje. Ja byłam w szoku.

Wyniki oczywiście niczego nie wykazały. Ale plotka poszła w świat – sąsiedzi zaczęli patrzeć na mnie podejrzliwie, koleżanki z pracy szeptały za moimi plecami. Tomek był wściekły na matkę, ale ona twierdziła, że „chciała tylko dobrze”.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w koszmarze. Bałam się wyjść z domu, bo czułam na sobie wzrok ludzi. Staś zaczął mieć koszmary – budził się z krzykiem i wołał mnie przez sen. Tomek coraz częściej nocował u matki „żeby ją uspokoić”, a ja czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja mama.

– Martuś, musisz coś z tym zrobić. Nie możesz pozwolić, żeby ona cię niszczyła.

– Ale co mam zrobić? Przecież to matka Tomka…

– A ty jesteś matką Stasia! Musisz go chronić.

Te słowa dały mi siłę. Następnego dnia pojechałam do prawnika. Złożyłam oficjalną skargę na panią Halinę za składanie fałszywych zawiadomień i nękanie psychiczne. Tomek był w szoku – „Przecież to moja matka!”. Ale ja już nie mogłam dłużej milczeć.

Rozpętało się piekło. Pani Halina zaczęła rozsyłać rodzinie maile z moimi rzekomymi „grzechami”. Moja szwagierka przestała się do mnie odzywać. Teść powiedział Tomkowi: „Albo ona, albo my”.

W końcu Tomek nie wytrzymał presji i wyprowadził się do matki „na jakiś czas”. Zostałam sama z dzieckiem i całą tą lawiną oskarżeń.

Przez kilka miesięcy walczyłam o siebie i o Stasia. Chodziłam na terapię, rozmawiałam z psychologiem dziecięcym. Powoli odzyskiwałam równowagę. Zaczęłam spotykać się z innymi mamami na placu zabaw – okazało się, że nie jestem jedyna. Jedna z nich powiedziała mi: „Teściowe potrafią być okrutne, ale musisz być silna dla swojego dziecka”.

Po pół roku Tomek wrócił. Przeprosił mnie za wszystko i obiecał postawić granice swojej matce. Ale ja już byłam inna – silniejsza, bardziej nieufna.

Dziś wiem jedno: nikt nie ma prawa niszczyć drugiego człowieka pod pozorem troski o rodzinę. Nadal boję się spotkań rodzinnych i czasem budzę się w nocy zlękniona o przyszłość Stasia.

Czy można wybaczyć komuś taką krzywdę? Czy rodzina zawsze musi być najważniejsza – nawet jeśli rani do krwi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?