Zostawiłam męża dla własnego dobra. Teraz moje dzieci patrzą na mnie jak na wroga – czy można to jeszcze naprawić?

– Mamo, dlaczego musiałaś to zrobić? – głos mojej córki, Julki, drżał od złości i rozpaczy. Stała w progu kuchni, zaciśnięte pięści, oczy pełne łez. Za nią stał jej młodszy brat, Kuba, który tylko patrzył na mnie z wyrzutem, jakby szukał potwierdzenia, że to wszystko naprawdę się dzieje.

To był pierwszy wieczór po tym, jak wyprowadziłam się od Marka. Mój świat rozpadł się na kawałki już dawno temu, ale dopiero teraz poczułam, jak bardzo boli samotność. Siedziałam przy stole, trzymając w dłoniach kubek zimnej herbaty, nie wiedząc, co powiedzieć. W głowie miałam tysiące myśli: czy powinnam była poczekać? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Ale wiedziałam jedno – nie mogłam już dłużej żyć w tym domu, gdzie każdy dzień był walką o przetrwanie.

Marek był kiedyś innym człowiekiem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on zawsze uśmiechnięty, pełen energii, ja – trochę wycofana, ale zakochana po uszy. Przez pierwsze lata wszystko układało się dobrze. Potem przyszły dzieci, kredyt na mieszkanie i codzienność, która powoli zaczęła nas przytłaczać. Marek coraz częściej wracał późno z pracy, coraz mniej rozmawialiśmy. Z czasem pojawiły się kłótnie – najpierw o drobiazgi, potem o wszystko. Ostatni rok to już była tylko cisza albo krzyki.

Pamiętam ten wieczór sprzed kilku miesięcy, kiedy Marek wrócił do domu pijany. Dzieci spały, a on zaczął wykrzykiwać pretensje o wszystko: że obiad nie taki, że dzieci niegrzeczne, że ja nic nie robię. Próbowałam go uspokoić, ale wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach coś obcego – gniew i pogardę. Następnego dnia przepraszał, obiecywał poprawę. Ale to się powtarzało coraz częściej.

Nie chciałam, żeby Julka i Kuba dorastali w takim domu. Bałam się o nich i o siebie. Zaczęłam chodzić do psychologa – pierwszy raz w życiu przyznałam przed kimś obcym, że jestem nieszczęśliwa. To ona powiedziała mi: „Pani Aniu, czasem trzeba wybrać siebie”.

Decyzja o rozwodzie była najtrudniejszą w moim życiu. Wiedziałam, że dzieci tego nie zrozumieją. Marek od początku grał rolę ofiary – mówił im: „Mama was zostawia”, „Mama już nas nie kocha”. Próbowałam tłumaczyć: „To nie tak, kocham was najbardziej na świecie”. Ale Julka zamknęła się w sobie, przestała ze mną rozmawiać. Kuba zaczął mieć problemy w szkole.

– Nie chcę tu być! – krzyknęła Julka tamtego wieczoru i wybiegła do swojego pokoju. Kuba poszedł za nią bez słowa. Zostałam sama w kuchni i po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie płakać.

Następne tygodnie były koszmarem. Dzieci spędzały weekendy u Marka – wracały jeszcze bardziej zamknięte w sobie. Słyszałam od sąsiadki, że Marek opowiada wszystkim, jak go skrzywdziłam. W pracy ledwo dawałam radę – szefowa patrzyła na mnie z politowaniem, koleżanki szeptały za plecami.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
– Aniu, może powinnaś wrócić do Marka? Dla dzieci…
– Mamo, nie mogę! Nie rozumiesz?
– Ja też miałam ciężko z twoim ojcem… Ale wytrzymałam.

Zrozumiałam wtedy, że nikt mnie nie wesprze. Nawet własna matka uważała mnie za egoistkę.

Próbowałam wszystkiego: rozmów z dziećmi, wspólnych wyjść do kina, kolacji przy świecach. Nic nie pomagało. Julka coraz częściej zamykała się w łazience z telefonem, Kuba zaczął przynosić jedynki z matematyki.

Któregoś wieczoru usiadłam przy ich łóżkach i powiedziałam:
– Kocham was najbardziej na świecie. Wiem, że jest wam trudno. Ale musiałam odejść od taty…
Julka spojrzała na mnie z pogardą:
– To czemu nie zabrałaś nas ze sobą?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Czułam się jak najgorsza matka na świecie. Zaczęłam wątpić we wszystko – czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy może powinnam była wytrzymać jeszcze kilka lat?

W pracy koleżanka zaprosiła mnie na kawę:
– Anka, musisz zadbać o siebie. Dzieci kiedyś zrozumieją.
Ale ja nie byłam tego taka pewna.

Minęły miesiące. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia – pierwsze bez Marka. W Wigilię Julka odmówiła przyjścia do stołu:
– Nie chcę świąt bez taty!
Kuba płakał cały wieczór.

Położyłam się spać sama w pustym mieszkaniu i myślałam o tym wszystkim, co straciłam. O tym, jak bardzo chciałabym cofnąć czas – ale tylko po to, by być silniejsza wcześniej.

Dziś minął już rok od rozwodu. Dzieci powoli zaczynają ze mną rozmawiać – czasem nawet się uśmiechną. Ale wiem, że jeszcze długo będą mi miały za złe to wszystko.

Często pytam siebie: czy można naprawić rodzinę po takim trzęsieniu ziemi? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą? A może już zawsze będę dla nich tą złą?

Czy ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak poradziliście sobie z gniewem i żalem dzieci? Czy jest jeszcze nadzieja na odbudowanie więzi?

Może powinnam była wytrzymać… A może właśnie teraz uczę moje dzieci odwagi i szacunku do siebie?

Czy można być dobrą matką po takiej decyzji? Co wy byście zrobili na moim miejscu?