Gdy rodzina staje się wrogiem: Historia utraconego domu i zdrady siostry

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłem. Stałem w przedpokoju w starych dresach, z kubkiem zimnej już kawy, kiedy na progu pojawiła się ona – moja przyrodnia siostra, Julia. Nie widziałem jej od pogrzebu rodziców, a właściwie nawet wtedy jej nie było – przysłała tylko krótkiego SMS-a: „Nie dam rady przyjechać. Praca”. Teraz patrzyła na mnie z góry, jakby to ona była tu właścicielką, a ja nieproszonym gościem.

– To wszystko? – rzuciła, omiatając wzrokiem mieszkanie. – Myślałam, że będzie większe.

– Cześć, Julia – odpowiedziałem cicho, próbując ukryć drżenie głosu. – Nie spodziewałem się ciebie.

– Mam tu dokumenty – przerwała mi bezceremonialnie. Wyjęła z torebki plik papierów i pomachała mi nimi przed nosem. – Tata wszystko przepisał na mnie. Ty tu tylko mieszkałeś. Musisz się wyprowadzić.

Zamarłem. Przez chwilę miałem nadzieję, że to jakiś żart, że zaraz się roześmieje i powie: „No dobra, żartowałam! Przecież jesteśmy rodziną”. Ale ona tylko zacisnęła usta i zaczęła chodzić po pokojach, zaglądając do szafek, jakby już planowała remont.

– Julia, przecież… – zacząłem nieśmiało. – Mama była z twoim ojcem ponad dziesięć lat. Wychowywaliśmy się razem. To też był mój dom.

– Ale nie jesteś w papierach – ucięła. – Ja mam akt własności. Ty możesz sobie szukać czegoś innego.

Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. W głowie miałem mętlik: jeszcze pół roku temu byliśmy rodziną, a teraz stałem się dla niej obcym człowiekiem. Próbowałem przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek byliśmy sobie bliscy. Może wtedy, gdy byliśmy dziećmi i razem budowaliśmy bazy z koców w salonie? Ale nawet wtedy Julia zawsze chciała rządzić.

Wróciłem do kuchni i usiadłem przy stole. Ręce mi się trzęsły. Przez ostatnie miesiące ledwo wiązałem koniec z końcem – po śmierci mamy i jej partnera wszystko spadło na mnie: rachunki, sprzątanie, codzienność. Pracowałem jako bibliotekarz w miejskiej bibliotece – praca spokojna, ale płaca marna. Odkładałem każdy grosz na samochód, marząc o niezależności. Teraz te oszczędności miały wystarczyć na wynajem pokoju gdzieś na obrzeżach miasta.

Julia wróciła do przedpokoju i spojrzała na mnie chłodno.

– Dam ci dwa tygodnie. Potem przyjeżdża ekipa od wyceny mieszkania.

– Naprawdę nie możesz mi pomóc? Chociaż trochę? – zapytałem zdesperowany.

– Pomagałam ci przez całe dzieciństwo – prychnęła. – Teraz czas, żebyś dorósł.

Wyszła trzaskając drzwiami. Zostałem sam w pustym mieszkaniu, które nagle przestało być moim domem.

Wieczorem zadzwoniłem do ciotki Haliny, siostry mojej mamy. Zawsze była dla mnie jak druga matka.

– Michałku, kochanie… – westchnęła ciężko, gdy usłyszała całą historię. – Wiedziałam, że ta dziewczyna kiedyś cię skrzywdzi. Ale nie martw się, masz mnie. Przyjedź do mnie na wieś, odpoczniesz.

Nie chciałem wracać na wieś. Tam wszystko przypominało mi dzieciństwo i mamę. Ale nie miałem wyboru.

Przez kolejne dni pakowałem rzeczy w milczeniu. Każdy przedmiot miał swoją historię: kubek po mamie z napisem „Najlepsza mama na świecie”, zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem, stary sweter taty Julii, który nosiłem zimą po domu. Wszystko musiałem zostawić.

Ostatniego dnia Julia przyszła z agentem nieruchomości.

– To jest Michał – powiedziała chłodno agentowi. – On już się wyprowadza.

Agent uśmiechnął się sztucznie i zaczął robić zdjęcia mieszkania.

– Wiesz co? – powiedziałem Julii na odchodne. – Mama by tego nie chciała.

– Mama już nie żyje – odpowiedziała bez emocji.

Wyszedłem z mieszkania z jedną walizką i torbą książek pod pachą. Na klatce minąłem sąsiadkę panią Zofię.

– Michałku, co się stało? – zapytała zatroskana.

– Muszę się wyprowadzić…

– Ta twoja siostra… zawsze była zimna jak lód. Szkoda mi ciebie, dziecko.

Uśmiechnąłem się smutno i wyszedłem na ulicę.

Na wsi u ciotki Haliny było cicho i spokojnie, ale czułem się tam jak intruz. Ciotka starała się jak mogła:

– Zjesz coś? Może pierogi? – pytała co chwilę.

Ale ja nie miałem apetytu ani ochoty na rozmowy. Wieczorami leżałem w pokoju po kuzynie i myślałem o tym, jak łatwo można stracić wszystko w jednej chwili: dom, poczucie bezpieczeństwa, rodzinę.

Po tygodniu zadzwonił do mnie mój najlepszy przyjaciel Bartek:

– Stary, słyszałem co się stało… Mam wolny pokój u siebie na Pradze. Wpadaj do mnie póki coś nie wymyślisz.

Przeprowadziłem się do Bartka i zacząłem szukać dodatkowej pracy: roznosiłem ulotki, pomagałem w antykwariacie, czasem dorabiałem jako korepetytor polskiego dla dzieciaków z sąsiedztwa. Każdy dzień był walką o przetrwanie.

Tymczasem Julia wystawiła mieszkanie na sprzedaż za bajońską sumę. Kiedy zadzwoniłem do niej z pytaniem czy moglibyśmy chociaż podzielić się pieniędzmi ze sprzedaży (przecież przez lata razem tam mieszkaliśmy!), odpowiedziała krótko:

– Nie mam obowiązku ci nic dawać. To był dom mojego ojca.

Zacząłem mieć żal nie tylko do niej, ale i do mamy – dlaczego nigdy nie zadbała o to, żebym miał jakieś zabezpieczenie? Dlaczego ufała partnerowi bez ślubu?

Pewnego dnia spotkałem Julkę przypadkiem w centrum handlowym. Była ubrana w drogie ciuchy, rozmawiała przez telefon o nowym mieszkaniu w Wilanowie.

– Michał! – rzuciła zdziwiona. – Co tu robisz?

– Pracuję…

– No widzisz? Dałeś sobie radę! Wiedziałam, że dasz radę bez mojego mieszkania.

Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Dla niej to wszystko było takie proste: dom to tylko ściany i podłoga; dla mnie był wszystkim co miałem po rodzicach.

Wieczorem długo rozmawiałem z Bartkiem:

– Wiesz co jest najgorsze? Nie strata mieszkania… tylko świadomość, że własna siostra potrafi być tak zimna i obca.

Bartek poklepał mnie po ramieniu:

– Rodzina to nie zawsze ci, którzy mają z tobą wspólne geny czy nazwisko…

Minęły miesiące zanim pogodziłem się z nową rzeczywistością. Zacząłem powoli odbudowywać swoje życie: znalazłem lepszą pracę w wydawnictwie książkowym (dzięki poleceniu Bartka), wynająłem małą kawalerkę na Targówku i powoli urządzałem ją po swojemu. Z ciotką Haliną rozmawiałem codziennie przez telefon; ona jedna nigdy mnie nie zawiodła.

Czasami wracam myślami do tamtego dnia, gdy Julia wyrzuciła mnie z domu jak niechcianego psa. Zastanawiam się: czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż więzi rodzinne? Czy można jeszcze kiedyś zaufać komuś tak bezgranicznie jak kiedyś mamie?

Może dom to nie miejsce ani ściany… Może dom to ludzie, którzy zostają przy tobie nawet wtedy, gdy wszystko inne tracisz?

A wy co myślicie? Czy rodzina powinna być ponad prawem i pieniędzmi? Czy można wybaczyć taką zdradę?