Miłość na Rozdrożu: Jak Walka o Spadek Rozdarła Naszą Rodzinę

— To nie jest sprawiedliwe, Antek! — krzyknęła Valentina, trzaskając drzwiami salonu. — Twój ojciec nie miał prawa zostawić ci wszystkiego! Ja też mam swoje prawa!

Stałam wtedy w kuchni, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty, i czułam, jak serce wali mi jak młot. To miał być nasz czas — czas planowania ślubu, wybierania zaproszeń, a nie awantur i łez. Ale życie napisało dla nas inny scenariusz.

Antek spuścił głowę. — Mamo, tata chciał, żebym dostał to mieszkanie. Ty masz dom w Milanówku, masz wszystko, czego potrzebujesz…

— Nie rozumiesz! — przerwała mu. — To nie chodzi tylko o pieniądze. To chodzi o szacunek! O rodzinę!

Wiedziałam, że to nieprawda. Chodziło właśnie o pieniądze. O mieszkanie na Mokotowie, które po śmierci pana Zbyszka miało być dla nas nowym początkiem. Dla mnie — dziewczyny z blokowiska na Pradze, która nigdy nie miała nic swojego. Dla Antka — który całe życie próbował udowodnić matce, że jest coś wart.

Kiedy Valentina wniosła sprawę do sądu, myślałam, że to żart. Ale szybko okazało się, że nie cofnie się przed niczym. Listy od adwokatów, wezwania na rozprawy, plotki w rodzinie. Każdy dzień był jak walka o przetrwanie.

— Naomi, może powinniśmy się wycofać? — powiedział Antek pewnej nocy, kiedy leżeliśmy obok siebie w ciemności. — Może ona ma rację? Może nie powinniśmy się kłócić o mieszkanie…

Poczułam wtedy wściekłość i bezsilność jednocześnie. — A co z nami? Z naszym życiem? Zawsze będziemy się cofać przed jej żądaniami?

Milczał długo. W końcu wyszeptał: — Nie chcę cię stracić przez to wszystko.

Ale już zaczynaliśmy siebie tracić. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo łzami. Nie mieliśmy pieniędzy na ślub, bo wszystko szło na prawników i opłaty sądowe. Moi rodzice patrzyli na mnie ze współczuciem i powtarzali: „Może to znak? Może lepiej odpuścić?” Ale ja nie chciałam odpuszczać. Nie po tym wszystkim, przez co przeszliśmy.

Pamiętam dzień pierwszej rozprawy. Siedzieliśmy na korytarzu sądu przy Marszałkowskiej, trzymając się za ręce jak dzieci. Valentina przyszła z adwokatem w drogim garniturze i nawet na nas nie spojrzała.

— Proszę państwa, sprawa dotyczy podziału majątku po zmarłym Zbigniewie Nowaku… — zaczął sędzia.

Słowa odbijały się echem w mojej głowie. „Podział majątku” — jakby chodziło o coś martwego, a nie o nasze marzenia i przyszłość.

Po rozprawie Antek był blady jak ściana. — Ona naprawdę chce nas zniszczyć — powiedział cicho.

Przez kolejne miesiące żyliśmy jak w zawieszeniu. Każdy dzień przynosił nowe pisma z sądu, nowe żądania ze strony Valentiny. Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Ja zamykałam się w sobie, on coraz częściej wychodził wieczorami bez słowa.

Pewnej nocy wrócił późno i usiadł na łóżku obok mnie.

— Naomi… Ja już nie wiem, czy dam radę. Może ona wygra. Może powinniśmy sprzedać to mieszkanie i zacząć gdzie indziej?

Zacisnęłam pięści. — A co wtedy? Będziemy zawsze uciekać? Zawsze będziemy pozwalać innym decydować o naszym życiu?

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. — Ja tylko chcę być z tobą. Bez tego wszystkiego.

Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może miłość naprawdę nie wystarczy.

W rodzinie Antka zaczęły krążyć plotki. Ciotka Basia zadzwoniła do mnie pewnego dnia:

— Naomi, kochanie… Może ty byś porozmawiała z Valentiną? Jesteś taka spokojna, może jej przemówisz do rozumu?

Ale Valentina nie chciała słuchać nikogo. Dla niej byłam tylko „tą dziewczyną z Pragi”, która zabrała jej syna i teraz chce zabrać jej wszystko inne.

W końcu przyszło rozstrzygnięcie sądu. Sędzia przyznał Valentinie część wartości mieszkania. Musieliśmy sprzedać nasze wymarzone miejsce i podzielić się pieniędzmi.

Pamiętam dzień wyprowadzki. Stałam w pustym salonie i patrzyłam na Antka, który pakował ostatni karton.

— Przepraszam — powiedział cicho.

— To nie twoja wina — odpowiedziałam, choć sama w to nie wierzyłam.

Przez kilka tygodni mieszkaliśmy u moich rodziców na Pradze. Było ciasno, duszno i pełno napięcia. Ale coś się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim — o bólu, o stracie, o tym, czego naprawdę chcemy od życia.

— Wiesz co? — powiedział Antek pewnego wieczoru. — Może to wszystko było po coś. Może musieliśmy stracić wszystko, żeby zrozumieć, że mamy siebie.

Nie wiem, czy miał rację. Nadal boli mnie to wszystko: niesprawiedliwość sądu, zachowanie Valentiny, utrata mieszkania i marzeń o wspólnym domu.

Ale patrzę na Antka i wiem jedno: jeśli mamy przetrwać, musimy być razem przeciwko światu.

Czasem pytam siebie: czy warto było walczyć? Czy rodzina zawsze musi oznaczać ból i konflikty? A może prawdziwa rodzina to ta, którą sami wybieramy?

Co wy byście zrobili na naszym miejscu? Czy można wybaczyć takie rzeczy własnej matce? Czy miłość naprawdę wystarczy?