„Zabrali mi wnuczkę, bo nie kupiłam jej chipsów?” – Historia babci Zofii z podkarpackiej wsi, która straciła kontakt z ukochaną wnuczką przez rodzinne nieporozumienia

– Zosiu, a kupisz mi dzisiaj chipsy? – zapytała mała Hania, patrząc na mnie wielkimi oczami, kiedy tylko przekroczyła próg mojego starego domu.

Westchnęłam cicho, bo wiedziałam, że to pytanie padnie. Odkąd Hania zaczęła do mnie przyjeżdżać na weekendy, zawsze prosiła o coś słodkiego albo słonego. Ale ja, wychowana w czasach, gdy cukier był na kartki, a największym rarytasem były jabłka z własnego sadu, nie rozumiałam tej nowej mody na przekąski.

– Haniu, mam dla ciebie świeże placki ziemniaczane i kompot z wiśni. To lepsze niż chipsy – odpowiedziałam łagodnie, głaszcząc ją po głowie.

– Ale mama zawsze daje mi pieniądze na słodycze! – tupnęła nogą. – U ciebie nigdy nie ma nic fajnego!

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież starałam się jak mogłam. Dla niej piekłam drożdżówki, smażyłam racuchy, a nawet nauczyłam się robić domowe lody. Ale ona chciała tylko tych przeklętych chipsów i batonów.

Wieczorem zadzwoniła do mnie córka, Marta. Już po tonie głosu wiedziałam, że coś jest nie tak.

– Mamo, Hania płakała cały wieczór. Mówiła, że nie dajesz jej jeść tego, co lubi. Dlaczego nie możesz jej czasem kupić czegoś słodkiego?

– Marto, przecież ona ma wszystko, co najlepsze! – broniłam się. – Nie chcę jej karmić tymi świństwami ze sklepu.

– Ale ona czuje się u ciebie gorzej niż u innych babć! – usłyszałam w odpowiedzi. – Może powinnaś się trochę dostosować?

Poczułam się jak dziecko, które dostało burę za złe zachowanie. Przecież całe życie starałam się być dobrą matką i babcią. Czy naprawdę wszystko się zmieniło tylko dlatego, że nie mam pieniędzy na chipsy?

Następnego dnia do domu przyszedł mój zięć, Paweł. Zawsze był powściągliwy wobec mnie, ale tym razem jego twarz była zimna jak lód.

– Pani Zofio – zaczął oficjalnie – uważamy z Martą, że Hania powinna na razie zostać w domu. Może kiedyś wróci do pani na wakacje, ale teraz… lepiej będzie dla niej, jeśli odpocznie od tych… ograniczeń.

Ograniczeń? Czy naprawdę to ja byłam problemem? Przecież chciałam tylko dobrze!

Po ich wyjściu usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na pusty talerz po plackach ziemniaczanych. W domu było cicho jak nigdy dotąd. Nawet zegar wydawał się tykać głośniej niż zwykle.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień samej siebie. W sklepie spożywczym pani Basia zapytała:

– Co taka smutna jesteś, Zosiu?

– Zabrali mi wnuczkę – odpowiedziałam drżącym głosem.

– Jak to zabrali? Przecież zawsze była u ciebie szczęśliwa!

– Teraz szczęście to chipsy i batoniki – westchnęłam.

Wieczorami siadałam przed telewizorem i płakałam nad serialami o rodzinnych dramatach. Zawsze myślałam, że to tylko fikcja, a prawdziwe życie jest prostsze. Ale teraz czułam się jak bohaterka tych smutnych historii.

Czasem dzwoniła Marta. Rozmowy były krótkie i chłodne. Pytała tylko o zdrowie i pogodę. O Hani nie wspominała ani słowem.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niej sama.

– Marto… czy mogłabym zobaczyć Hanię? Chociaż na chwilę?

– Mamo, ona jeszcze nie jest gotowa. Może za jakiś czas…

Za jakiś czas? Czyli kiedy? Kiedy już zapomni o babci?

W święta Bożego Narodzenia przygotowałam cały stół ulubionych dań Hani: pierogi z serem, makowiec, kompot z suszu. Czekałam na nią do późnego wieczora. Przyszli tylko Marta i Paweł. Hania została w domu „bo źle się czuła”.

Po ich wyjściu usiadłam przy choince i patrzyłam na prezent dla wnuczki – pluszowego misia i paczkę domowych pierniczków. Nikt ich nie odebrał.

Minęły miesiące. Wiosną zobaczyłam Hanię przypadkiem na rynku w miasteczku. Szła z Martą i Pawłem. Chciałam podejść, przytulić ją… ale odwróciła wzrok.

Wróciłam do domu ze ściśniętym sercem. Czy naprawdę można stracić ukochaną osobę przez kilka złotych na słodycze? Czy to ja jestem staroświecka i nie rozumiem dzisiejszego świata?

Czasem siedzę wieczorami przy oknie i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy miłość do wnuczki powinna polegać na spełnianiu wszystkich jej zachcianek? A może to świat tak bardzo się zmienił, że dla takich jak ja nie ma już miejsca?

Czy wy też czujecie czasem, że wasza miłość jest niewystarczająca wobec oczekiwań nowego pokolenia? Co byście zrobili na moim miejscu?