„Nie wracaj, Aniu” – historia o zdradzie, rodzinie i odwadze
– Aniu, nie wracaj. – Głos mamy drżał przez telefon, choć starała się brzmieć stanowczo. – On nie zasługuje na to, żebyś znowu cierpiała.
Zacisnęłam powieki, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedziałam na łóżku w wynajętym pokoju w Toronto, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Po drugiej stronie oceanu, w Polsce, moja mama próbowała mnie chronić przed kolejnym rozczarowaniem. Ale przecież to nie było takie proste.
– Mamo, on umiera – wyszeptałam. – Aria chce się z nim pożegnać.
W słuchawce zapadła cisza. Słyszałam tylko jej cichy oddech i szum telewizora w tle. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i zostać tutaj, w Kanadzie, gdzie przez ostatnie szesnaście lat próbowałam zbudować dla siebie i córki nowy świat. Ale przeszłość nie pozwalała o sobie zapomnieć.
Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Miałam dziewiętnaście lat, świeżo po szkole pielęgniarskiej. Mark był moją pierwszą wielką miłością – wysokim, przystojnym chłopakiem z sąsiedztwa, który potrafił rozśmieszyć mnie nawet w najgorszy dzień. Rodzice nie byli zachwyceni naszym ślubem. Mama powtarzała: „Aniu, idź na studia, świat stoi przed tobą otworem”. Ale ja byłam zakochana po uszy i nie słuchałam nikogo.
Pierwsze lata były trudne. Mark nie mógł znaleźć stałej pracy, a ja pracowałam na trzy zmiany w szpitalu powiatowym w Radomiu. Kiedy urodziła się Aria, myślałam, że wszystko się ułoży. Ale Mark coraz częściej znikał wieczorami, tłumacząc się spotkaniami z kolegami. Z czasem zaczęły pojawiać się plotki – sąsiadka powiedziała mi kiedyś w sklepie: „Twój Mark to chyba lubi towarzystwo tej nowej z piekarni”. Zignorowałam to. Wierzyłam mu ślepo.
Prawda wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać naszego spotkania” – czytałam z niedowierzaniem, a serce waliło mi jak oszalałe. Kiedy skonfrontowałam go z tym wszystkim, wybuchł awanturą.
– Ty zawsze musisz coś wywęszyć! – krzyczał. – Może gdybyś nie była taka zimna i wiecznie zmęczona po pracy…
Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna. Miałam dwadzieścia pięć lat, dziecko na rękach i poczucie klęski. Nie miałam dokąd pójść – rodzice byli rozczarowani moimi wyborami, a ja nie chciałam przyznać się do porażki.
To właśnie wtedy matka Marka podsunęła mi pomysł wyjazdu do Kanady. „Aniu, tu nic cię nie trzyma. Tam zarobisz więcej, może nawet ściągniesz kiedyś Arię do siebie”.
Wyjechałam. Zostawiłam córkę pod opieką babci i Marka – miałam wrócić za rok, może dwa. Ale życie napisało inny scenariusz.
W Toronto pracowałam jako opiekunka osób starszych. Przez pierwsze miesiące płakałam co noc do poduszki, tęskniąc za Arią i domem. Mark dzwonił coraz rzadziej. Z czasem dowiedziałam się od mamy, że sprowadził do naszego mieszkania jakąś kobietę.
– Aniu, ona nawet gotuje mu obiady! – relacjonowała mama przez telefon z oburzeniem.
Czułam się zdradzona i upokorzona. Ale nie mogłam wrócić – musiałam zarabiać na utrzymanie córki i spłatę kredytu na mieszkanie. Przez lata żyłam jak w zawieszeniu: praca-dom-praca, krótkie rozmowy z Arią przez Skype’a, święta spędzane samotnie przy oknie z widokiem na zaśnieżone ulice Toronto.
Aria dorastała bez matki. Kiedy miała dwanaście lat, poprosiła mnie: „Mamo, czy mogę przyjechać do ciebie na wakacje?”. Przyleciała – była już wtedy zamknięta w sobie, nieufna. Z trudem budowałyśmy relację na nowo.
Mark tymczasem coraz bardziej pogrążał się w swoich problemach. Stracił pracę, zaczął pić. W końcu zadzwonił do mnie po latach ciszy:
– Aniu… mam raka. Lekarze mówią, że zostało mi kilka miesięcy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę odłożyć słuchawkę i zapomnieć o wszystkim. Ale potem usłyszałam cichy głos Arii:
– Mamo… on chce się z nami pożegnać.
Wróciłyśmy do Polski zimą. Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy szłyśmy przez znajome osiedle bloków z wielkiej płyty. Mark leżał w łóżku w naszym dawnym mieszkaniu – wychudzony, zgaszony.
– Aniu… przepraszam – wyszeptał, kiedy weszłam do pokoju.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego długo – tego samego człowieka, który kiedyś był całym moim światem, a potem zamienił moje życie w koszmar.
Aria usiadła przy jego łóżku i chwyciła go za rękę.
– Tato…
Mark spojrzał na mnie błagalnie:
– Chciałem tylko… żebyście wiedziały, że was kocham.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie wiedziałam już, czy płaczę ze smutku, czy z ulgi.
Po pogrzebie długo nie mogłam dojść do siebie. Mama przytulała mnie w kuchni:
– Aniu… życie to nie bajka. Ale jesteś silniejsza niż myślisz.
Dziś siedzę przy oknie w naszym starym mieszkaniu i patrzę na bawiące się dzieci na podwórku. Aria jest już dorosła – studiuje psychologię w Warszawie i mówi mi czasem: „Mamo, dzięki temu wszystkiemu wiem, czego chcę od życia”.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś tak głęboko? Czy przeszłość zawsze będzie ciągnąć się za nami jak cień? Co wy byście zrobili na moim miejscu?