„Nie jesteś stąd, Aniu!” – O życiu pod jednym dachem z teściową, która nigdy mnie nie zaakceptowała
– Aniu, ile razy mam powtarzać, żebyś nie zostawiała swoich rzeczy w kuchni?! – głos pani Marii przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, trzymając w rękach kubek po kawie. Moje dłonie drżały, a serce waliło jak młot.
– Przepraszam, już zabieram – odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy. Wiem, że to nie chodziło o kubek. Nigdy nie chodziło o kubek.
Od czterech lat mieszkam z mężem, Piotrem, i jego matką w jej trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Kiedy Piotr oświadczył mi się na ławce w parku Skaryszewskim, byłam pewna, że czeka nas szczęśliwe życie. Nie przewidziałam tylko jednego: że jego matka będzie obecna w każdej naszej chwili.
Pierwsze tygodnie po ślubie były jak zły sen. Maria od rana do wieczora komentowała wszystko: jak gotuję zupę, jak składam pranie, jak mówię do syna. „U nas w domu zawsze robiło się inaczej”, powtarzała z wyższością. Piotr próbował mnie pocieszać:
– Daj spokój, mama jest po prostu wymagająca.
Ale to nie była tylko wymagająca matka. To była kobieta, która nie potrafiła oddać kontroli nad swoim synem.
Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy z Piotrem w naszym pokoju – jedynym miejscu, gdzie mogłam być sobą. Często słyszałam zza ściany jej kroki i westchnienia. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. W przedpokoju stały moje buty – te same, które Maria zawsze przesuwała do kąta. Weszłam do kuchni i zobaczyłam ją przeglądającą moją szufladę.
– Co pani robi? – zapytałam ostrożnie.
– Szukam ściereczki. Ale widzę, że twoje rzeczy są wszędzie! – odpowiedziała z wyrzutem.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że nie ma sensu się kłócić. Ale tego dnia coś we mnie pękło.
Wieczorem powiedziałam Piotrowi:
– Nie dam już rady. Albo się wyprowadzamy, albo…
Piotr milczał długo. W końcu powiedział:
– To moja mama. Nie mogę jej zostawić samej.
Poczułam się zdradzona. Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie. Maria coraz częściej podnosiła głos przy naszym synku, Antosiu:
– Nie biegaj po mieszkaniu! Uważaj na dywan! Twoja mama znowu zostawiła zabawki!
Antoś zaczął się ją bać. Przychodził do mnie wieczorami i szeptał:
– Mamusiu, dlaczego babcia jest taka zła?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:
– Aniu, co się dzieje? Zawsze byłaś sumienna.
Zawstydziłam się łez napływających do oczu.
– Mam trudną sytuację w domu…
Wiedziałam, że muszę coś zmienić. Zaczęłam szukać mieszkania do wynajęcia. Piotr był coraz bardziej rozbity między mną a matką. Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Piotrze, musimy podjąć decyzję. Ja już nie mogę tak żyć.
Spojrzał na mnie bezradnie.
– Mama jest sama od śmierci taty…
– A ja? Ja jestem twoją żoną! – krzyknęłam przez łzy.
Wtedy Maria weszła do kuchni i zaczęła krzyczeć:
– To wszystko przez ciebie! Od kiedy tu jesteś, mój syn się ode mnie oddalił! Zabrałaś mi go!
Piotr zerwał się z krzesła:
– Mamo, przestań! Ania jest moją rodziną!
Po raz pierwszy od lat poczułam, że Piotr staje po mojej stronie. Ale Maria nie odpuszczała:
– Jeśli chcecie się wyprowadzić – droga wolna! Ale pamiętajcie: ja tu zostaję sama!
Następnego dnia spakowałam nasze rzeczy. Antoś płakał, bo nie rozumiał, dlaczego opuszczamy dom babci. Piotr milczał przez całą drogę do nowego mieszkania na Targówku.
Pierwsze noce były trudne. Antoś budził się z płaczem, a ja płakałam razem z nim. Piotr zamknął się w sobie. Czułam się winna i wolna jednocześnie.
Po kilku tygodniach Maria zaczęła dzwonić codziennie:
– Synu, źle się czuję…
– Aniu, nie moglibyście wrócić?
Za każdym razem Piotr był rozdarty. Ja też miałam wyrzuty sumienia – przecież to starsza kobieta, samotna po śmierci męża… Ale czy to usprawiedliwia jej zachowanie?
Z czasem zaczęliśmy żyć własnym życiem. Antoś odzyskał radość i przestał bać się dźwięku kroków za ścianą. Ja wróciłam do pracy z nową energią. Ale relacja z Piotrem już nigdy nie była taka sama – cień jego matki wisiał nad nami nawet wtedy, gdy dzieliły nas kilometry.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę uwolnić się od przeszłości? Czy wybaczenie jest możliwe tam, gdzie przez lata rządził strach i żal?
A wy? Czy bylibyście w stanie wybaczyć komuś takiemu jak moja teściowa?