Miłość wbrew wszystkiemu: Historia nieplanowanego małżeństwa

– Co ty sobie wyobrażasz, Aniu?! – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. – Myślisz, że możesz tak po prostu wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało?

Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W głowie miałam mętlik, a serce waliło jak oszalałe. Właśnie powiedziałam rodzicom, że jestem w ciąży. Z Bartkiem. Chłopakiem, którego znałam ledwie od kilku miesięcy, a który był tylko znajomym z uczelni. Wszystko wydarzyło się tak nagle, tak… nieodpowiedzialnie.

– Mamo, ja… ja nie wiem, co mam robić – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Tata milczał. Patrzył na mnie z takim rozczarowaniem, że miałam ochotę zniknąć. Mama zaczęła chodzić po kuchni tam i z powrotem.

– Musisz powiedzieć Bartkowi. I jego rodzicom. To nie jest zabawa! – dodała ostro.

Wiedziałam, że nie mam wyjścia. Bałam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek w życiu. Bartek był miły, ale nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości. O ślubie nawet nie wspominając.

Kiedy zadzwoniłam do niego tego wieczoru, odebrał po kilku sygnałach.

– Cześć, Ania… Co tam? – zapytał lekko zaniepokojony.

– Bartek… Musimy się spotkać. To ważne.

Spotkaliśmy się następnego dnia w parku, na ławce pod wielkim kasztanem. Powiedziałam mu wszystko. Najpierw zbladł, potem długo milczał.

– I… co teraz? – zapytał w końcu cicho.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Bartek był inny niż wszyscy chłopcy, których znałam. Spokojny, zamknięty w sobie, czasem wydawał się nieobecny. Ale wtedy spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:

– Musimy to powiedzieć moim rodzicom.

Nie spałam całą noc. Wyobrażałam sobie ich reakcję: matka Bartka – pani Halina – zawsze była powściągliwa i chłodna; ojciec – pan Marek – surowy i wymagający. Kiedy weszliśmy do ich mieszkania na warszawskim Ursynowie, czułam się jak na przesłuchaniu.

– Co wyście najlepszego narobili? – zapytała pani Halina bez ogródek.

Bartek próbował tłumaczyć, że to był przypadek, że nie planowaliśmy… Ale jego ojciec przerwał mu gestem ręki.

– Trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Ślub i koniec dyskusji.

Poczułam się jak bohaterka kiepskiego serialu. Ślub? Z człowiekiem, którego znam ledwie kilka miesięcy? Ale nikt mnie nie pytał o zdanie. Rodzice Bartka zadzwonili do moich rodziców i ustalili wszystko za nas.

Ślub odbył się w małym kościele na Pradze. Było skromnie, bez wesela – tylko najbliższa rodzina i kilku znajomych. Pamiętam, jak trzęsły mi się ręce, kiedy zakładałam białą sukienkę pożyczoną od kuzynki. Bartek wyglądał na równie przerażonego jak ja.

Po ceremonii wróciliśmy do mieszkania Bartka – teraz naszego wspólnego domu. Przez pierwsze tygodnie mijaliśmy się jak obcy ludzie. Każde zamknięte w swoim pokoju, każde ze swoimi myślami i lękami.

– Chcesz herbaty? – zapytał pewnego wieczoru Bartek, kiedy siedziałam przy stole z książką o ciąży.

– Poproszę – odpowiedziałam cicho.

Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę patrzył na swoje dłonie.

– Przepraszam… za wszystko. Wiem, że to nie tak miało wyglądać twoje życie.

Poczułam nagle falę żalu i złości.

– A twoje? Myślisz, że ja tego chciałam? Że marzyłam o ślubie z kimś obcym?

Zamilkliśmy oboje. W końcu Bartek powiedział:

– Może spróbujmy… być dla siebie mili? Przynajmniej przez jakiś czas?

Próbowałam. Naprawdę próbowałam. Ale codzienność była trudna: mdłości, zmęczenie, obcy człowiek w łóżku obok mnie każdej nocy. Rodzice dzwonili codziennie z pytaniami: czy jem zdrowo, czy Bartek pomaga mi w domu, czy już czuję ruchy dziecka…

Najgorsze były wizyty teściowej. Pani Halina przychodziła niezapowiedziana i sprawdzała wszystko: czy mam czysto w kuchni, czy dobrze prasuję koszule Bartka, czy nie jem za dużo słodyczy.

– W moim domu nigdy bym sobie na to nie pozwoliła – komentowała z przekąsem.

Czułam się jak służąca we własnym życiu. Bartek próbował mnie bronić, ale był za słaby wobec matki.

Pewnego dnia wybuchłam:

– Nie wytrzymam tego dłużej! Albo ona przestanie tu przychodzić bez zapowiedzi, albo ja wracam do rodziców!

Bartek pierwszy raz podniósł głos na matkę:

– Mamo, to jest nasz dom! Proszę cię, szanuj to!

Pani Halina obraziła się na dwa tygodnie. Było cicho i spokojnie jak nigdy wcześniej.

Z czasem zaczęliśmy z Bartkiem rozmawiać więcej. O dziecku, o tym co lubimy jeść na śniadanie, o filmach z dzieciństwa. Zaczęliśmy razem gotować obiady – on robił najlepszy żurek na świecie, ja nauczyłam go piec szarlotkę według przepisu babci.

Kiedy urodziła się Zosia – nasza córka – wszystko się zmieniło. Bartek był przy porodzie i trzymał mnie za rękę przez cały czas. Widziałam łzy w jego oczach, kiedy pierwszy raz wziął Zosię na ręce.

Pierwsze miesiące były trudne: nieprzespane noce, kolki, płacz bez powodu. Ale byliśmy razem. Bartek okazał się cudownym ojcem – przewijał pieluchy lepiej ode mnie i potrafił uspokoić Zosię jednym dotykiem.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy razem na kanapie, Zosia spała w swoim łóżeczku.

– Wiesz… chyba zaczynam cię lubić – powiedziałam pół żartem.

Bartek uśmiechnął się szeroko:

– Ja ciebie też… chyba nawet bardziej niż myślisz.

Zaczęliśmy być dla siebie bliscy. Nie było wielkich deklaracji ani romantycznych gestów rodem z filmów. Była codzienność: wspólne zakupy w Biedronce, spacery po parku Skaryszewskim, kłótnie o to kto wyrzuci śmieci i kto zapomniał kupić mleko dla Zosi.

Czasem wracały stare lęki: czy to wszystko ma sens? Czy gdyby nie ciąża, bylibyśmy razem? Ale potem patrzyłam na Bartka bawiącego się z córką i czułam wdzięczność za ten przypadek losu.

Rodzice powoli zaakceptowali naszą sytuację. Mama zaczęła przyjeżdżać i pomagać przy Zosi; tata przynosił zabawki i opowiadał bajki z własnego dzieciństwa. Nawet pani Halina złagodniała – choć nigdy nie przyznała się do błędu otwarcie.

Minęły dwa lata od naszego ślubu. Dziś wiem jedno: życie pisze własne scenariusze i czasem trzeba zaufać przypadkowi. Może nie planowałam tego wszystkiego… ale nauczyłam się kochać Bartka za to kim jest naprawdę – cichym bohaterem naszej codzienności.

Czy można pokochać kogoś „z przymusu”? Czy szczęście zawsze musi wyglądać tak jak sobie wymarzyliśmy? Może czasem warto dać szansę temu, co wydaje się pomyłką…