Czy można wybaczyć, gdy serce pęka? Historia ojca, który stanął twarzą w twarz z tragedią

– Nie! – krzyknąłem, wbiegając na korytarz szpitala. Moja żona, Ania, trzymała się kurczowo za głowę, a lekarz patrzył na nas z tym swoim wyuczonym współczuciem. – Przykro mi, panie Marku. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.

To był zwykły piątek. Zuzia wracała z zajęć plastycznych. Miała dziesięć lat i marzyła, żeby zostać malarką. Zawsze mówiła: „Tato, namaluję kiedyś taki obraz, że wszyscy będą płakać ze wzruszenia”. Nie wiedziałem wtedy, że to ja będę płakał najbardziej.

Wszystko wydarzyło się tak szybko. Telefon od policji, potem szpital, potem ta cisza, która rozdziera człowieka od środka. Sprawca – chłopak z naszej miejscowości, Paweł Kwiatkowski. Miał dwadzieścia dwa lata, świeżo po prawku. Jechał za szybko, bo spieszył się na trening. Wjechał w Zuzię na przejściu dla pieszych.

Przez pierwsze dni nie potrafiłem nawet spojrzeć na Anię. Ona płakała bezgłośnie całymi nocami. Ja chodziłem po domu jak cień, ściskałem w dłoniach zeszyt Zuzi z rysunkami. Wszyscy mówili: „Trzymajcie się”, „Czas leczy rany”, „Bóg tak chciał”. Chciałem krzyczeć na nich wszystkich.

Pogrzeb był jak zły sen. Sąsiedzi, rodzina, nauczyciele – wszyscy płakali. Ale najbardziej bolało mnie spojrzenie Pawła. Stał z boku, blady jak ściana. Jego matka próbowała podejść do mnie po mszy, ale odwróciłem się plecami.

Wieczorem Ania powiedziała:
– Marek… musimy jakoś żyć dalej.
– Jak? – zapytałem. – Jak mam żyć bez Zuzi?
– Ona by nie chciała, żebyśmy się rozpadli.

Ale ja już byłem rozbity. Każda rzecz w domu przypominała mi o niej: kubek z kotkiem, farby na stole, nawet jej ulubione kapcie pod łóżkiem. Zacząłem pić po nocach, żeby zasnąć choć na chwilę bez koszmarów.

Któregoś dnia zadzwonił do mnie Paweł. Nie odebrałem. Próbował jeszcze kilka razy. W końcu przyszedł pod dom. Stał pod furtką i płakał.
– Panie Marku… ja… przepraszam…
Nie mogłem go słuchać. Wybiegłem i wrzasnąłem:
– Odejdź! Zabrałeś mi wszystko!

Ania patrzyła na mnie ze łzami w oczach.
– Marek… on też cierpi.
– To nie on stracił dziecko!
– Ale jeśli go znienawidzisz… to co ci to da?

Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, słysząc w głowie głos Zuzi: „Tato, nie bądź smutny”.

Minęły tygodnie. Ludzie zaczęli wracać do swoich spraw, a my zostaliśmy sami ze swoim bólem. Pewnego dnia znalazłem list od Zuzi – napisała go kilka dni przed śmiercią: „Tato, kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś moim bohaterem”.

Co to za bohater, który nie potrafi ochronić własnego dziecka?

Wtedy postanowiłem pójść do Pawła. Jego matka otworzyła drzwi – była zapuchnięta od płaczu.
– Paweł jest w pokoju… prawie nie wychodzi.
Wszedłem do środka. Paweł siedział skulony na łóżku.
– Panie Marku… ja nie wiem… ja chciałem tylko przeprosić…
Usiadłem naprzeciwko niego.
– Wiesz, że zabrałeś mi wszystko?
Zaczął płakać jeszcze mocniej.
– Ja… codziennie o tym myślę… chciałbym cofnąć czas…

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. W końcu powiedziałem:
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Ale wiem jedno: jeśli będę cię nienawidził do końca życia, to nigdy nie odzyskam Zuzi.
Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Przepraszam…
– Musisz żyć z tym do końca życia – powiedziałem cicho.

Wyszedłem stamtąd lżejszy o jakiś ciężar, choć ból pozostał ten sam.

Ania przytuliła mnie wieczorem.
– Zrobiłeś coś wielkiego.
– Nie wiem… Może po prostu nie chcę już dłużej nienawidzić.

Od tamtej pory próbujemy żyć dalej. Czasem idziemy razem na grób Zuzi i opowiadamy jej o wszystkim. Czasem śmiejemy się przez łzy, wspominając jej żarty i rysunki.

Ale jedno pytanie wraca do mnie co noc: czy naprawdę można wybaczyć komuś, kto odebrał ci wszystko? Czy wy bylibyście w stanie spojrzeć w oczy sprawcy i powiedzieć: „Wybaczam”?