Z popiołów: Historia Magdy, która odmieniła swoje życie i serca innych
– Magda, nie możesz tu zostać. – Głos mamy drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. – Twój ojciec… On już nie wytrzymuje. Ja też nie. Musisz coś ze sobą zrobić.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jeszcze wczoraj śmialiśmy się przy stole, a dziś stałam z walizką w ręku na progu mieszkania na warszawskim Bródnie. Miałam trzydzieści dwa lata, magistra psychologii i… zero perspektyw. Po rozwodzie z Pawłem wszystko się posypało. Straciłam pracę w poradni, bo nie mogłam się skupić. Potem przyszły długi – kredyt na mieszkanie, które już nie było moje, raty za samochód, który zabrał komornik. Rodzice przez kilka miesięcy pomagali mi finansowo, ale ich cierpliwość się skończyła.
– Mamo… – szepnęłam. – Przecież to ja jestem twoją córką.
– Właśnie dlatego musisz dorosnąć – odpowiedziała cicho.
Wyszłam. Nie miałam dokąd pójść. Przyjaciółki? Każda miała swoje życie, dzieci, kredyty. Zresztą wstydziłam się prosić o pomoc. Przez pierwsze noce spałam w nocnych autobusach, potem na dworcu Wileńskim. Warszawa nocą jest inna – zimna, obojętna. Ludzie patrzą przez ciebie albo z pogardą.
Pamiętam pierwszą noc na ławce w parku Praskim. Drżałam z zimna i strachu. Obok mnie spał starszy mężczyzna o imieniu Zbyszek. Rano podzielił się ze mną bułką i herbatą z termosu.
– Nie martw się, dziewczyno – powiedział. – Każdy tu kiedyś zaczynał od zera.
Zbyszek nauczył mnie kilku zasad: nie ufaj każdemu, trzymaj się kobiet, nie zostawiaj rzeczy bez opieki. Przez kilka tygodni żyłam z dnia na dzień. Zbierałam puszki, myłam się w publicznych toaletach, czasem dostawałam zupę w jadłodajni Caritasu.
Najgorsza była samotność. Ludzie mijali mnie jak powietrze. Czułam się niewidzialna. Czasem ktoś rzucił złotówkę albo kanapkę – ale częściej słyszałam: „Idź do pracy!”, „Sama sobie winna!”.
Pewnego dnia spotkałam Anię – młodą kobietę z dzieckiem na ręku. Miała podbite oko i rozciętą wargę.
– Uciekłam od męża – powiedziała cicho. – Nie mam dokąd pójść.
Przytuliłam ją bez słowa. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że ktoś mnie potrzebuje.
Zaczęłyśmy trzymać się razem. Razem szukałyśmy jedzenia, razem spałyśmy pod mostem Gdańskim. Ania była moją pierwszą „siostrą z ulicy”.
Którejś nocy podeszło do nas dwóch mężczyzn. Jeden z nich próbował wyrwać Ani torebkę. Instynktownie rzuciłam się na niego z krzykiem:
– Zostaw ją! Policja już jedzie!
Odszedł, przeklinając pod nosem.
Ania płakała długo tej nocy.
– Dlaczego nam się to przytrafia? – pytała.
Nie znałam odpowiedzi.
Po kilku miesiącach bezdomności zaczęłam chodzić do biblioteki na Koszykowej – tam było ciepło i można było poczytać gazety. Pewnego dnia podeszła do mnie bibliotekarka, pani Teresa.
– Widzę cię tu codziennie – powiedziała łagodnie. – Jeśli chcesz, mogę ci pomóc znaleźć noclegownię dla kobiet.
Zgodziłam się bez wahania. W schronisku na Grochowie poznałam inne kobiety po przejściach: Beatę po rozwodzie, Halinę po śmierci męża, młodziutką Olę uciekającą przed przemocą domową.
Zaczęłyśmy rozmawiać o naszych historiach. Okazało się, że każda z nas czuje się winna swojej sytuacji – choć często to los nas tu wrzucił.
Któregoś wieczoru Beata powiedziała:
– Może mogłybyśmy zrobić coś razem? Pomóc innym kobietom?
Zaczęłyśmy organizować spotkania wsparcia dla nowych mieszkanek schroniska. Pisałyśmy listy do urzędów, pomagałyśmy sobie nawzajem pisać CV i szukać pracy.
Po roku dostałam pracę jako asystentka w fundacji pomagającej osobom wykluczonym społecznie. To był przełomowy moment – pierwszy raz od dawna poczułam się potrzebna i doceniona.
Z czasem awansowałam na koordynatorkę projektów społecznych. Zorganizowałam akcję „Kobieta Kobiecie” – zbiórkę kosmetyków i bielizny dla mieszkanek schronisk w Warszawie. Odzew był ogromny – ludzie przynosili torby pełne rzeczy, pisali listy wsparcia.
Wtedy postanowiłam założyć własną fundację: „Nowy Początek”. Pomagałyśmy kobietom po przemocy domowej i bezdomności znaleźć pracę, mieszkanie, odzyskać godność.
Moja mama przyszła na pierwsze spotkanie fundacji. Stała w kącie sali i płakała.
– Przepraszam cię, Magdo – wyszeptała po wszystkim. – Nie wiedziałam… Nie umiałam inaczej.
Przytuliłyśmy się długo.
Dziś mam własne mieszkanie na Ochocie i codziennie spotykam kobiety, które są tam, gdzie ja byłam kilka lat temu. Czasem pytają:
– Skąd bierzesz siłę?
Odpowiadam: – Z waszych historii i z wiary, że nawet największy upadek może być początkiem czegoś dobrego.
Często wracam myślami do tamtej ławki w parku Praskim i pytam siebie: Czy gdyby nie to wszystko – samotność, ból, upokorzenie – umiałabym dziś tak naprawdę pomagać innym? Czy musimy upaść na samo dno, by odnaleźć siebie? Co wy o tym myślicie?