Moja rodzina była wściekła, gdy pojechałam sama na wakacje. Teraz oczekują przeprosin, ale nie czuję się winna.

– Naprawdę to zrobiłaś? – głos mamy drżał, gdy patrzyła na mnie przez ekran telefonu. W tle słyszałam szuranie krzeseł i cichy szept babci: „No nie wierzę, co za czasy”. Stałam na tarasie małego pensjonatu w Krynicy Morskiej, z kubkiem kawy w dłoni, a morze szumiało gdzieś za wydmami. Słońce dopiero wschodziło, a ja czułam się lekka jak nigdy wcześniej.

– Tak, mamo. Pojechałam sama. Potrzebowałam tego – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.

– Ale jak to? Bez nas? Bez rodziny? – wtrącił się tata, który zawsze był głosem rozsądku, ale teraz brzmiał jakby ktoś odebrał mu grunt pod nogami.

Przez pięć lat pracowałam bez wytchnienia – najpierw na kasie w Biedronce, potem jako asystentka w biurze rachunkowym. Każda złotówka szła na spłatę kredytu studenckiego. O urlopie mogłam tylko pomarzyć. Gdy w końcu przyszedł dzień, kiedy ostatnia rata zniknęła z konta, poczułam się wolna. Postanowiłam zrobić coś tylko dla siebie – wyjechać nad morze, sama, bez nikogo.

Nie powiedziałam rodzinie wcześniej. Bałam się ich reakcji. W naszym domu zawsze wszystko robiło się razem: święta, wakacje, nawet zakupy. Mama powtarzała: „Rodzina to podstawa”. Ale ja czułam się przytłoczona tym wspólnym byciem. Potrzebowałam oddechu.

Pierwszy dzień był cudowny. Spacerowałam po plaży, jadłam lody na śniadanie i czytałam książkę bez przerwy na „pomóż mi z obiadem” albo „zadzwoń do cioci”. Wieczorem zadzwoniła mama. Odbierając telefon, wiedziałam już, że nie będzie łatwo.

– Myślisz tylko o sobie! – krzyknęła siostra, kiedy dołączyła do rozmowy przez Messenger. – Babcia się martwi, mama płakała pół dnia! Jak mogłaś wyjechać sama?

– To tylko kilka dni… – próbowałam tłumaczyć.

– A jeśli coś ci się stanie? – dodała babcia swoim łamiącym się głosem. – Kto ci pomoże?

Zacisnęłam zęby. Przez lata byłam tą odpowiedzialną: pomagałam przy opiece nad młodszym bratem, robiłam zakupy dla dziadków, rezygnowałam z własnych planów, żeby być na rodzinnych uroczystościach. Teraz, gdy w końcu zrobiłam coś dla siebie, zostałam egoistką.

Kolejne dni przyniosły lawinę wiadomości: „Wróć”, „Nie rozumiemy cię”, „Zawiodłaś nas”. Nawet mój brat Kuba napisał: „Fajnie by było pojechać razem”. Poczułam się rozdarta – z jednej strony wolność i spokój morza, z drugiej ciężar oczekiwań bliskich.

Wieczorem usiadłam na plaży i patrzyłam na zachód słońca. Obok mnie usiadła starsza kobieta z psem.

– Sama pani? – zapytała.

– Tak… pierwszy raz w życiu.

Uśmiechnęła się smutno.

– Ja też kiedyś próbowałam. Ale wróciłam po dwóch dniach. Rodzina nie rozumiała…

– A teraz?

– Teraz żałuję, że nie walczyłam o siebie częściej.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc. Czy naprawdę jestem winna temu, że chcę być czasem sama?

Po powrocie do domu atmosfera była lodowata. Mama nie odzywała się przez dwa dni. Tata rzucał krótkie „cześć” i wychodził do garażu. Siostra patrzyła na mnie jak na obcą osobę.

W końcu zebrałam wszystkich w salonie.

– Chciałam wam powiedzieć… Nie zrobiłam tego przeciwko wam. Po prostu potrzebowałam chwili dla siebie. Przez pięć lat wszystko było podporządkowane rodzinie i pracy. Chciałam poczuć, że żyję też dla siebie.

Mama spuściła wzrok.

– Mogłaś nam powiedzieć…

– Bałam się waszej reakcji – przyznałam szczerze.

Tata westchnął ciężko.

– Może powinniśmy nauczyć się trochę odpuszczać…

Ale siostra nie odpuszczała:

– I tak powinnaś przeprosić! Babcia przez ciebie płakała!

Patrzyłam na nich i czułam żal, ale też ulgę. Po raz pierwszy postawiłam siebie na pierwszym miejscu. Czy to naprawdę takie złe?

Dziś minął miesiąc od mojego powrotu. Relacje są napięte, ale powoli zaczynamy rozmawiać normalnie. Czasem mam wyrzuty sumienia, ale częściej czuję dumę, że odważyłam się zrobić coś tylko dla siebie.

Czy naprawdę musimy zawsze rezygnować z siebie dla innych? Czy dbanie o własne potrzeby to egoizm? A może właśnie tego powinniśmy uczyć nasze rodziny?