„Mój syn zniszczył rodzinę, a ja musiałam błagać byłą synową o spotkanie z wnukami. Czy można kochać za bardzo?”
– Kasia, proszę cię… Ja tylko chcę zobaczyć Antosia i Zosię. Przecież wiesz, jak bardzo je kocham – mój głos drżał, a dłonie ściskały telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stałam na klatce schodowej jej bloku, czując się jak intruz.
Po drugiej stronie drzwi długo panowała cisza. W końcu usłyszałam jej cichy głos:
– Pani Elżbieto… To nie jest takie proste. Michał…
– Wiem, wiem, co zrobił Michał! – przerwałam jej, zanim zdążyła dokończyć. – Ale ja nie jestem nim. Ja nie zostawiłam was. Proszę…
To był pierwszy raz, kiedy musiałam błagać byłą synową o spotkanie z wnukami. Jeszcze rok temu nie wyobrażałam sobie takiej sytuacji. Byliśmy zwyczajną rodziną z warszawskiego blokowiska: ja – Elżbieta, wdowa od pięciu lat, syn Michał – informatyk, jego żona Kasia – nauczycielka angielskiego i dwójka dzieci. Wydawało się, że nic nie może nas złamać.
A potem przyszła ona – Magda. Przyjaciółka Kasi jeszcze ze studiów, samotna matka po przejściach. Przygarnęli ją na kilka tygodni, bo straciła mieszkanie. I wtedy wszystko się posypało.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Kasia zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Pani Elu… Michał mnie zdradził. Z Magdą. Wyprowadził się do niej.
Nie mogłam uwierzyć. Michał? Mój Michaś? Ten sam chłopak, który zawsze wracał do domu na obiad i całował mnie w policzek? Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Próbowałam dzwonić do niego, ale nie odbierał. W końcu napisał mi krótkiego SMS-a: „Mamo, nie mieszaj się. To moja decyzja.”
Kasia została sama z dziećmi i kredytem na mieszkanie. Pomagałam jej jak mogłam – gotowałam obiady, odbierałam dzieci ze szkoły. Ale czułam się rozdarta: kochałam syna, ale nie mogłam zaakceptować tego, co zrobił.
Michał pojawił się po dwóch miesiącach. Przyszedł do mnie wieczorem, z podkrążonymi oczami.
– Mamo… Nie wiem, czy dobrze zrobiłem.
– Michał… – zaczęłam ostrożnie – Zniszczyłeś rodzinę. Kasia ci ufała.
– Magda mnie rozumie – odpowiedział cicho. – Kasia zawsze była taka… przewidywalna.
Poczułam wściekłość.
– Przewidywalna? To znaczy wierna? Oddana? Matka twoich dzieci?
Nie odpowiedział. Wyszedł bez słowa.
Od tamtej pory widywałam go rzadko. Magda nie chciała mieć ze mną kontaktu. Michał coraz bardziej oddalał się od rodziny.
Najbardziej bolało mnie to, że Kasia zaczęła ograniczać moje kontakty z wnukami. Rozumiałam ją – była zraniona i chciała chronić dzieci przed kolejnym rozczarowaniem. Ale dla mnie Antoś i Zosia byli całym światem.
Próbowałam wszystkiego: pisałam listy, zostawiałam prezenty pod drzwiami, dzwoniłam codziennie. Kasia długo nie odpowiadała.
Aż w końcu tego dnia stanęłam pod jej drzwiami i poprosiłam o rozmowę.
Kasia otworzyła drzwi tylko na tyle, bym mogła zobaczyć jej zmęczoną twarz.
– Dobrze… Proszę wejść.
Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie. Dzieci bawiły się w pokoju obok.
– Pani Elżbieto… Ja wiem, że to nie pani wina – zaczęła cicho Kasia. – Ale boję się o dzieci. Michał… on prawie się nimi nie interesuje.
Zacisnęłam pięści na kubku.
– Kasia… Ja nie chcę być po niczyjej stronie. Chcę tylko być babcią dla Antosia i Zosi.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Wie pani… Czasem myślę, że lepiej byłoby wyjechać z dziećmi do mojej mamy do Olsztyna i zacząć wszystko od nowa.
Zrobiło mi się zimno.
– Nie zabieraj mi ich…
Westchnęła ciężko.
– Nie chcę pani krzywdzić. Ale muszę myśleć o sobie i dzieciach.
Wtedy pierwszy raz poczułam żal do własnego syna. Nie tylko za to, co zrobił Kasi, ale też za to, że przez jego decyzje ja mogę stracić kontakt z wnukami.
Wyszłam od niej z ciężkim sercem. Przez całą drogę do domu płakałam jak dziecko.
Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z Michałem.
– Synu… Zrób coś! Porozmawiaj z Kasią! Dzieci cię potrzebują!
On tylko wzruszał ramionami.
– Mamo, to już nie moja sprawa. Magda jest w ciąży. Muszę być przy niej.
Poczułam się zdradzona przez własne dziecko.
W końcu Kasia zadzwoniła sama:
– Pani Elżbieto… Chce pani zabrać dzieci na weekend?
Zgodziłam się bez wahania. Gdy Antoś i Zosia wbiegli do mojego mieszkania z okrzykiem „Babciu!”, poczułam szczęście i ulgę.
Ale radość była podszyta goryczą. Wiedziałam, że wszystko się zmieniło na zawsze. Michał pojawiał się coraz rzadziej nawet u mnie. Magda traktowała go jak powietrze, a on coraz częściej mówił o tym, że chyba popełnił błąd.
Kasia zaczęła układać sobie życie na nowo – zapisała się na kursy, poznała kogoś nowego. Byłam z niej dumna i jednocześnie czułam smutek: mój syn stracił coś najcenniejszego przez własną głupotę.
Czasem myślę: może powinnam była kochać wnuki trochę mniej? Może wtedy łatwiej byłoby mi pogodzić się ze stratą? Ale czy można kochać za bardzo?
Patrzę na zdjęcia Antosia i Zosi na komodzie i pytam samą siebie: Czy naprawdę rodzina zawsze musi być ofiarą cudzych błędów? Czy można wybaczyć wszystko – nawet jeśli serce pęka na pół?