Milczenie mojego brata: Jak jego żona rozbiła naszą rodzinę

— Bartek, powiedz jej w końcu, co myślisz! — krzyknęłam przez łzy, patrząc na brata, który stał w progu kuchni z opuszczonym wzrokiem. Sylwia siedziała przy stole, z założonymi rękami i wyrazem triumfu na twarzy. Mama udawała, że zmywa naczynia, ale widziałam, jak jej dłonie drżą. Tata wyszedł na balkon zapalić papierosa, choć od lat nie palił.

Bartek miał trzydzieści dwa lata, a ja zawsze byłam przekonana, że jest moim starszym bratem-ochroniarzem. Kiedyś to on stawał w mojej obronie przed szkolnymi łobuzami, to on pomagał mi z matmą i zabierał na rowerowe wycieczki. Ale odkąd pojawiła się Sylwia, wszystko się zmieniło. Najpierw były drobne nieporozumienia: ona nie lubiła naszych rodzinnych obiadów, narzekała na nasze żarty, krytykowała sposób, w jaki mama gotuje rosół. Potem zaczęła decydować za Bartka — gdzie spędzą święta, z kim się spotkają, nawet jaką kawę mają pić.

— Bartek, powiedz coś! — powtórzyłam cicho. On tylko spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i wzruszył ramionami.

— Marta, daj spokój — powiedział w końcu. — Nie chcę się kłócić.

Sylwia uśmiechnęła się szeroko. — Widzisz? Bartek nie ma z tym problemu. Może ty powinnaś się nauczyć odpuszczać.

Poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował. Wyszłam z kuchni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. W łazience pozwoliłam sobie na łzy. To nie pierwszy raz, kiedy Sylwia wygrywała tę cichą wojnę o mojego brata.

Kiedy Bartek się ożenił, wszyscy byliśmy szczęśliwi. Sylwia wydawała się miła, trochę zamknięta w sobie, ale pomyślałam: może potrzebuje czasu, żeby się otworzyć. Szybko jednak okazało się, że jej zamknięcie to mur nie do przebicia. Zaczęła izolować Bartka od nas. Najpierw przestali przyjeżdżać na niedzielne obiady. Potem Bartek coraz rzadziej dzwonił. Gdy próbowałam się z nim spotkać sam na sam, zawsze miała dla niego jakieś zadanie albo nagle „źle się czuła”.

Mama próbowała rozmawiać z Bartkiem:

— Synku, tęsknimy za tobą. Może byście przyszli na kolację?

— Mamo, Sylwia ma dużo pracy… — odpowiadał wymijająco.

— Ale przecież zawsze znajdowaliśmy czas dla siebie!

Bartek milczał. To milczenie bolało najbardziej.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie wieczorem.

— Marta… Możemy się spotkać?

Serce mi zabiło mocniej. Może wreszcie coś się zmieni? Spotkaliśmy się w parku. Bartek wyglądał na zmęczonego i przybitego.

— Co się dzieje? — zapytałam ostrożnie.

— Nie wiem już, co robić — wyszeptał. — Sylwia… ona nie chce mieć kontaktu z naszą rodziną. Mówi, że ją krytykujecie, że nie czuje się akceptowana.

— Ale przecież nikt jej nie atakuje! Staramy się być mili!

Bartek spuścił głowę.

— Ona… ona grozi mi rozwodem, jeśli będę was odwiedzał częściej niż raz w miesiącu.

Zamarłam. To był szantaż emocjonalny w najczystszej postaci.

— I co zamierzasz zrobić?

Bartek wzruszył ramionami.

— Nie chcę jej stracić… Ale nie chcę też stracić was.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez kolejne tygodnie atmosfera w rodzinie była napięta jak struna. Mama płakała po nocach, tata zamknął się w sobie. Ja zaczęłam unikać spotkań rodzinnych — nie mogłam patrzeć na smutek rodziców i bezradność Bartka.

W końcu postanowiłam działać. Zaprosiłam Bartka na kawę do naszej ulubionej kawiarni z dzieciństwa. Przyszedł sam.

— Bartek, musisz podjąć decyzję — powiedziałam stanowczo. — Albo pozwolisz Sylwii rządzić twoim życiem i stracisz nas wszystkich, albo zawalczysz o siebie i o rodzinę.

Bartek patrzył na mnie długo w milczeniu.

— Boję się — przyznał cicho. — Boję się być sam…

— Ale przecież nie będziesz sam! Masz nas!

Widziałam łzy w jego oczach. Po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

Kilka dni później zadzwonił do mnie tata:

— Marta… Bartek przyszedł do nas sam. Powiedział Sylwii, że chce spędzić niedzielę z rodziną.

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. W niedzielę Bartek pojawił się u nas bez żony. Był spięty i smutny, ale po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy jak dawniej: o pracy, o wspomnieniach z dzieciństwa, o planach na przyszłość.

Wieczorem dostałam SMS-a od Sylwii: „Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna. Rozbiłaś nasze małżeństwo”.

Zadrżałam ze strachu i poczucia winy. Czy naprawdę miałam prawo ingerować w ich relację? Czy uratowałam brata czy tylko pogłębiłam jego samotność?

Od tamtej pory Bartek częściej odwiedza rodziców i mnie, ale jego małżeństwo wisi na włosku. Sylwia nie odpuszcza — szantażuje go emocjonalnie i grozi odejściem za każdym razem, gdy Bartek próbuje być bliżej nas.

Czasem zastanawiam się: czy rodzina powinna walczyć o swoich bliskich za wszelką cenę? Czy można uratować kogoś przed samym sobą? A może czasem trzeba pozwolić odejść?

Może wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu? Czy miałam prawo walczyć o brata kosztem jego szczęścia?