„Nie musisz siedzieć przy stole. Twoim zadaniem jest zadbać, by goście byli zadowoleni i najedzeni” – historia o tym, jak łatwo zgubić siebie w małżeństwie

– Nie musisz siedzieć przy stole. Twoim zadaniem jest zadbać, by goście byli zadowoleni i najedzeni – powiedział Marek, nawet nie patrząc mi w oczy. Stałam w kuchni, ścierając dłonie o fartuch, a w salonie rozbrzmiewał śmiech jego kolegów z pracy. Zapach pieczonej kaczki mieszał się z moją frustracją.

Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko na podłogę. Ale zamiast tego, uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam do krojenia ogórków na sałatkę. W głowie dudniło mi pytanie: „Czy to naprawdę moje życie?”. Kiedyś wyobrażałam sobie, że będę kimś więcej niż tylko dodatkiem do czyjegoś sukcesu.

Wieczorem, kiedy ostatni gość wyszedł, a Marek rozsiadł się przed telewizorem z piwem, zebrałam się na odwagę.

– Marek… – zaczęłam niepewnie. – Czy ty w ogóle widzisz mnie? Czy tylko to, co robię?

Spojrzał na mnie z irytacją.

– O co ci chodzi? Przecież wszystko było super. Goście zadowoleni, dom czysty…

– Ale ja… ja też chciałabym być częścią tego wszystkiego. Usłyszeć choć raz: „Usiądź z nami”.

Wzruszył ramionami.

– Przecież wiesz, że nie lubisz ich rozmów. Poza tym ktoś musi ogarnąć kuchnię.

Poczułam się jak służąca. Jakby moje potrzeby były mniej ważne niż brudne talerze.

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Dzieci jeszcze spały. Usiadłam przy stole z kubkiem kawy i patrzyłam przez okno na szarą ulicę. W głowie miałam pustkę i jedno pytanie: „Co by było, gdybym po prostu przestała?”.

W pracy koleżanka zapytała mnie, czy nie chciałabym pójść z nią na jogę. Odmówiłam – przecież Marek nie lubił, gdy wracałam później. Zawsze powtarzał: „Rodzina jest najważniejsza”. Tylko czy ja byłam częścią tej rodziny?

Wieczorem postanowiłam zapytać Marka, czego on właściwie chce od życia. Może jeśli dowiem się, co go uszczęśliwia, znajdę też odpowiedź dla siebie.

– Marek, gdybyś mógł dostać cokolwiek na urodziny, co by to było?

Nie zastanawiał się długo.

– Karnet na siłownię.

Zdziwiłam się.

– Ale przecież nie lubisz ćwiczyć…

Wzruszył ramionami.

– Nie.

– To po co ci karnet?

– Bo wszyscy mają. To dobrze wygląda.

Zatkało mnie. Czy naprawdę całe nasze życie to tylko pozory? Udawanie przed innymi, że jesteśmy kimś innym niż jesteśmy?

Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając spokojnego oddechu Marka. W końcu wstałam i zaczęłam pisać list do siebie sprzed lat:

„Droga Kasiu,
Pamiętasz, jak marzyłaś o podróżach? O własnej kawiarni? O tym, żeby być kimś ważnym dla siebie samej? Gdzie to wszystko się podziało?”

Następnego dnia dzieci wróciły ze szkoły pokłócone o głupoty. Krzyczały na siebie, a ja poczułam narastającą złość. Zamiast ich pogodzić, zamknęłam się w łazience i rozpłakałam się jak dziecko.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Kasiu, wszystko w porządku?

Chciałam powiedzieć jej prawdę: że czuję się niewidzialna, że mam dość bycia tylko tłem dla innych. Ale odpowiedziałam jak zwykle:

– Tak, wszystko dobrze.

Mama westchnęła ciężko.

– Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjechać.

Po rozmowie długo patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zmęczone oczy, zmarszczki od wiecznego martwienia się o innych. Gdzie podziała się ta dziewczyna z marzeniami?

W weekend Marek znów zaprosił kolegów. Tym razem postanowiłam zrobić coś inaczej. Kiedy wszyscy zasiedli do stołu, przyniosłam jedzenie i… usiadłam obok nich.

Marek spojrzał na mnie zdziwiony:

– Kasia, może przyniesiesz jeszcze kompot?

Uśmiechnęłam się spokojnie.

– Teraz jem razem z wami. Kompot poczeka.

Zapadła niezręczna cisza. Jeden z kolegów Marka zażartował:

– No i bardzo dobrze! W końcu ktoś doceni twoje pierogi!

Poczułam ulgę i dumę. Po raz pierwszy od lat byłam częścią rozmowy – nawet jeśli tematy mnie nudziły. To był mały krok, ale dla mnie ogromny.

Po kolacji Marek był wyraźnie niezadowolony.

– Co to miało być? – zapytał ostro.

– Chciałam być częścią rodziny. Nie tylko kucharką.

Pokłóciliśmy się jak nigdy wcześniej. Padły słowa, których nie da się cofnąć. Marek zarzucił mi egoizm i brak wdzięczności za „wszystko, co dla mnie robi”. Ja wykrzyczałam mu w twarz, że mam dość życia według jego zasad.

Przez kilka dni panowała między nami cisza. Dzieci wyczuwały napięcie i chodziły na palcach po domu.

W końcu Marek przyszedł do mnie wieczorem.

– Kasia… Może przesadziłem. Ale ja naprawdę nie wiem, czego ty chcesz.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Chcę być widziana. Chcę mieć prawo do własnych marzeń i potrzeb.

Nie odpowiedział od razu. Wyszedł z pokoju bez słowa.

Od tamtej pory wiele się zmieniło – ale nie wszystko na lepsze. Czasem mam wrażenie, że jestem jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. Ale przynajmniej wiem już jedno: nie chcę być tylko tłem we własnym życiu.

Czy naprawdę tak trudno zobaczyć drugiego człowieka? Czy musimy udawać przed sobą nawzajem aż do końca? Co wy byście zrobili na moim miejscu?